sobota, 15 lutego 2025

Zimowa wycieczka na Babią Górę

Weekend spędzam u Ewuni. Aby nieco się rozruszać i nie tkwić kilka dni w domu, postanawiam w niedzielę ruszyć w nieodległe Beskidy i zrobić jakąś górską wycieczkę. Uprzedzam, że nie będzie mnie kilka godzin, wsiadam w samochód i rano wyruszam. Nie jadę jednak w pobliski Beskid Mały, a nieco dalej, w Beskid Żywiecki, by wejść na jego najwyższy szczyt, czyli Babią Górę. Mimo że w lini prostej jest do niej 60 km, to dojazd wcale nie jest oczywisty - lokalne drogi, przejazd przez Wadowice i Maków Podhalański, a potem długą Zawoję - niemal 90 km. Gdy docieram na przełęcz Krowiarki jest już po 10 rano. Płacę za parking 20 zł z użyciem karty i szybko przygotowuję się do marszu.

Pogoda jest ładna, świeci słońce, ale jest dość mroźno, -5 stopni. Liczę że nie będzie wiatru, a podłoże będzie przyjemne, bo w sumie poza butami i spodniami, to nie mam żadnego specjalnego górskiego wyposażenia, nawet kijków. Nie planowałem żadnych eskapad i nie zabrałem nic, więc pójdę w tym co mam.

Mimo że budka gdzie można kupić bilet wstępu do parku narodowego jest na głucho zamknięta, to postanawiam być uczciwym. Na słupie wisi informacja o cenie biletów i kod QR do zeskanowania. Skanuję, przekierowuje mnie na stronę parku i pojawia się napis "kliknij by wysłać SMS". Trochę bezrefleksyjnie klikam, myśląc że park ma taki dziwny sposób opłaty za bilet. Od razu dostaję też informację, że to bezmyślne kliknięcie kosztowało mnie... 39,99 zł i wcale nie zapłaciłem za bilet. Po prostu otworzyła się na stronie parku jakaś reklama. Wybucham wściekłością. Moja wina że się pospieszyłem, ale park ma jak widać gdzieś, że na jego stronie pojawiają się oszukańcze reklamy. Nie opłaca się być na siłę uczciwym, nie w tym kraju. Już wiem, że nigdy czegoś takiego nie powtórzę - jak ktoś chce ode mnie opłaty, to niech się sam pofatyguje - to ma być albo żywy człowiek albo oficjalny automat. Serdecznie nie polecam płacić w ten sposób, w ogóle nie polecam płacić za taką instytucję, która w sumie chroni w bliżej nieokreślony sposób jakąś jedną nieco większą górę, identyczną jak wszystkie inne góry dookoła. 

Wkurzony ruszam ostro pod górę. Na szczęście to nie lato, ludzi jest niewielu. Mimo braku raczków i kijków idzie się szybko i sprawnie, nieduże nachylenie sprawia, że to zupełnie spacerowy szlak. Po mniej więcej 30 minutach docieram na Sokolicę, pierwszy charakterystyczny punkt, z którego rozpościera się widok na resztę masywu. Robię tylko zdjęcie i nie zatrzymując się szybko idę dalej.


Na tym odcinku nachylenie robi się miejscami nieco większe, do momentu gdy kończą się ostatnie drzewa. Teraz dla odmiany jest niemal płasko, a nudny szlak w kosówce na szczęście oferuje widoki na Babią Górę. Docieram na kolejny punkt, czyli Kępę. Za mną jakieś 45 minut marszu z parkingu.




Teraz jest już znacznie bardziej zimowa sceneria, ale niestety widoki na jakieś odleglejsze pasma górskie, jak np. Tatry są ograniczone. Raz czy drugi wychodzi jakiś szczyt, ale potem wszystko i tak chowa się w chmurach. Widać za to ładnie Orawę i jezioro Orawskie. Mijam kolejne garby na grzbiecie, robi się coraz chłodniej i coraz mocniej wieje. Wreszcie przede mną wyłania się szczyt Babiej Góry, czyli Diablak - 1725 m n.p.m. Droga zajęła mi półtorej godziny.






Na szczycie robię kilka zdjęć, ale jako że widoków nie ma żadnych sensownych, to mają one głównie wartość dokumentacyjną. Nawet nie jem niczego, po prostu ruszam w dół. Teraz idzie się o wiele lżej, w wielu miejscach wręcz zbiegam, choć wiem, że nie jest to zbyt rozsądne. Biel śniegu męczy wzrok, nie widać wszystkiego dokładnie i łatwo o poślizgnięcie. Docieram wreszcie do Kępy i schodzę w gęstniejącą kosówkę i las. 

Odcinek przed Sokolicą staje się niespodziewanie uciążliwy. O ile wcześniej szło się w dół bez raczków bardzo dobrze, to tutaj nagle robi się jakoś ślisko. Nogi wyjeżdżają mi kilka razy, kilka razy w efekcie siadam. Trochę zły mijam Sokolicę, licząc że w lesie będzie już lepiej. Jednak nie, nie jest lepiej, mimo odcinków gdzie są schodki, tu robi się istne lodowisko. Chciałbym już jak najszybciej być na dole, ale szybszy marsz powoduje częstsze upadki, więc zwalniam. Jednak nawet na tak mało wymagające góry jak Beskidy wypada brać czasem małe raczki. W końcu między drzewami wyłania się parking.


Z ulgą siadam w samochodzie. Cała wycieczka zajęła mi około 3 godzin. Zimą idzie się szybciej niż latem, gdybym nie ślizgał się tak w dół, miał raczki, to byłbym jeszcze szybciej. Trochę zmarzłem, mimo termicznej koszulki, polara i softshellu. Ruszam w dół, do Zawoi. Jeszcze tankowanie, znów lokalne drogi pod Wadowicami. Niecałe 90 km jazdy zajmuje niemal 2 godziny, gdy docieram do domu, Ewunia właśnie stawia na stół obiad. Dostaję opieprz, poniekąd słuszny - nie powiedziałem gdzie jadę i że to zajmie tyle czasu. Jazdy było więcej niż tego chodzenia po górach. Przepraszam i załagadzam sprawę, ale na przyszłość wiem, że nie należy znikać na ponad pół dnia.

Wycieczka była fajna, Babia Góra jest najwyższym szczytem polskich Beskidów (bo nie Beskidów w ogóle) i zapewnia wspaniałe widoki, ale do tego muszą być warunki. Ja ich nie miałem, ale sam marsz zimową porą też potrafi być ciekawy i ładny. Szlak z przełęczy Krowiarki jest chyba najkrótszy i niezwykle łagodny, wręcz spacerowy, dlatego nadaje się dla każdego. Mi osobiście zimowe wejścia na ten szczyt bardziej podobają się od letnich, ilość ludzi jest o wiele mniejsza.