Październikowy weekend zapowiada się dość ciekawie. Jedziemy na rodzinną imprezę do Wielkopolski, w okolice Leszna i Przemęckiego Parku Krajobrazowego. O ile sobotę będziemy mieć w całości zajętą, to postanawiamy zostać na noc gdzieś w okolicy i część niedzieli poświęcić na zobaczenie czegoś interesującego. O ile Przemęcki Park Krajobrazowy wydaje się ciekawy, to jeszcze lepsze rzeczy są w okolicy Poznania - Wielkopolski Park Narodowy, Rogalin i ewentualny spływ kajakowy po Warcie. Nocleg rezerwuję w miejscowości Pecna.
Rodzinne spotkanie okazuje się być bardzo fajne i ciekawe, w fajnym gospodarstwie agroturystycznym. Po godzinie 20 ruszamy w stronę Pecny, co wymaga przejechania kilkudziesięciu kilometrów. Lokalne drogi nie pozwalają na rozwinięcie większej prędkości, więc dojazd trochę trwa. Śpimy również w gospodarstwie agroturystycznym, warunki są naprawdę w porządku.Rano pogoda jest co najmniej taka sobie, nie pada jakoś mocno, ale nie ma też słońca i jest mokro. Spływ kajakowy od razu sobie odpuszczamy. Ruszamy na północ i po kilku kilometrach docieramy do Mosiny. Tu zostawiamy samochód na parkingu przy gliniankach na Osowej Górze. Niestety górująca nad okolicą wieża widokowa jest nieczynna. Szkoda, bo widok z niej byłby z pewnością bardzo ładny.
Ruszamy ładnie przygotowanymi alejkami, które jednak wkrótce się kończą, ustępując miejsca wiodącej lekko w dół leśnej drodze. Wszystko jest w pięknych, jesiennych, czerwono-złotych barwach. Pogoda poprawia się i ukazuje się błękitne niebo.
Po niemal dwóch kilometrach marszu docieramy do skrzyżowania, gdzie jest głaz, upamiętniający Franciszka Jaśkowiaka - osobę mocno zaangażowaną w powstanie Wielkopolskiego Parku Narodowego. Obok jest niewielkie śródleśne jeziorko wypełniające zagłębienie terenu. My jednak kierujemy się w prawo i po chwili docieramy nad brzeg ładnego jeziora Góreckiego.
Chwilę siedzimy na zwalonym pniu drzewa, ale pora iść dalej i w sumie wracać do samochodu. Zataczamy małą pętlę po lesie, korzystając ze znacznie mniej przedeptanych ścieżek. Są tu niezbyt głębokie wąwozy, teren jest pofalowany, a w dodatku rośnie tu mnóstwo grzybów - zarówno jadalne podgrzybki, kanie, jak i śmiertelnie trujące muchomory sromotnikowe. Grzybów jest tak dużo, że dosłownie ciężko zrobić krok by w jakiegoś nie wdepnąć.
Wracamy do głównej drogi i nią po kilkunastu minutach szybkiego marszu do glinianek. Obchodzimy je dookoła inną drogą. Docieramy na koniec do plaży. Latem musi to być miłe miejsce na wypoczynek. Obecnie jednak świeci pustkami. Okazuje się też, sądząc z tablic informacyjnych, że jeśli spojrzeć na jeziorko z góry np. z drona, to można dopatrzeć się pod wodą starych torów kolejowych.
Wsiadamy do samochodu i ruszamy przez Mosinę. Mijamy lokalną atrakcję, na którą już nie nie mamy czasu, ale może być ona ciekawa dla osób z dziećmi. To wąskotorowa kolejka drezynowa. Można własnoręcznie uruchomić taką drezynę i pokonać nią spory kawałek. Jedziemy kilka kilometrów, przejeżdżamy mostem nad Wartą i zatrzymujemy się w Rogalinku. Jest tu stary, zabytkowy kościółek z przełomu XVII i XVIII wieku, ale jego historia jest znacznie odleglejsza. W tym miejscu już w XIII wieku było miejsce kultu religijnego. Jest tu też mały cmentarz i pomnik poległych w czasie I wojny światowej.
Kilka kilometrów dalej jest miejscowość Rogalin, gdzie mamy nieco większe plany spacerowe. Jest tu rozległy zespół pałacowy wraz z parkiem. To znane miejsce, pełno tu ludzi, a parkingi są zapchane. Udaje się jednak stanąć. O ile zwiedzanie ogrodu i terenu jest darmowe, to zwiedzanie poszczególnych części pałacu kosztuje i to sporo. Decydujemy się tylko na powozownię. Jednak rzeczą z której Rogalin słynie chyba najbardziej, są tzw. dęby rogalińskie. To skupisko starych dębów, a wśród nich najbardziej znane Lech, Czech i Rus. Przypominają one legendę o powstaniu państw słowiańskich. Co ciekawe... Rus został sklonowany metodą in vitro, pewnie dlatego, że tak stare drzewo dobiega już kresu swojego żywota. Jego klon rośnie przed ogrodzeniem pałacu i jest to kilkuletnie maleńkie drzewko, jakich pełno w polskich lasach. No ale to jest specjalnie, to w końcu klon słynnego dębu!
Cały kompleks pałacowy jest zadbany i ładny. Kierujemy nasze kroki do powozowni. Jest tu dobre 20 pojazdów - karet, sań, lektyk, a także ich dodatkowe wyposażenie, jak np. kufry podróżne. Oglądamy to wszystko dłuższą chwilę.
Obchodzimy główny budynek. Cały teren bardzo mocno przypomina mi zespół pałacowy, który odwiedziliśmy na początku roku w Puławach (czytaj tu). Podobny układ, podobny ogród, tylko tutaj o wiele bardziej zadbany. Za ogrodem kierujemy się do słynnych dębów. Drzewa są bardzo stare, choć nie jakieś przepotężne. Dąb Bartek, czy choćby rosnący w warszawskim Powsinie dąb Hetman, są o wiele bardziej okazałe. Ponadto dęby Rogalińskie są dość mocno uszkodzone przez samą naturę. Lechowi odłamała się główna część pnia i jest to tylko pozostałość dawnej świetności. Czech usechł zupełnie już w 1992 roku (co ciekawe, w roku rozpadu Czechosłowacji) i jedynie Rus wygląda na w miarę zdrowy egzemplarz. Dalej jest jeszcze dąb Edwarda, ale już tam nie chce nam się iść. Wracamy powoli do pałacu i na parking. Z daleka podziwiamy jeszcze kościół św. Marcelina, który bardzo mi przypomina stylistyką podobny budynek w Puławach - takie same greckie kolumny i takie same lwy.
Ruszamy w kierunku Kórnika. Tu też jest duża atrakcja, czyli słynny zamek i arboretum. Pogoda jednak psuje się, nas czeka jeszcze dłuższa jazda do Warszawy, a ja wieczorem muszę iść do pracy. Odpuszczamy, wystarczająco dziś naoglądaliśmy się zabytków. Docieramy do autostrady A2 i po kilku godzinach jesteśmy w domu.
Weekendowy wypad okazał się ciekawy. Poza rodzinnym spotkaniem zobaczyliśmy kilka nieznanych nam i dość atrakcyjnych miejsc, w zaniedbanym przez nasze turystyczne zainteresowania rejonie Polski. O ile zwiedzanie jakiś pałaców, kościołów czy innych ruin nie jest tym co szczególnie lubię, to raz na jakiś czas jest to ciekawa odskocznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz