Co roku staram się unikać majówkowych wyjazdów. Kilka razy popełniłem ten błąd i stałem w korkach, a potem kląłem na tłumy ludzi. W sumie czemu cię dziwić? Jest wiosna, każdy chce się wyrwać gdzieś jak tylko ma taką możliwość. Ja wolne zaplanowałem za tydzień, wtedy będzie o wiele spokojniej. W poniedziałek mam służbowy wyjazd do Bydgoszczy, ale weekend mam o dziwo wolny, mogę więc i tak skorzystać z pięknej pogody.
W sobotę jedziemy rodzinnie do domu moich Rodziców w okolice Płocka, do Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego. Zabieramy ze sobą naszych znajomych z Ukrainy, by też nieco się oderwali od codzienności i niewesołych myśli. Trasa wylotowa na Łomianki jest jednak mocno zakorkowana i wybieramy wariant drugą stroną Wisły, przez Jabłonnę i Nowy Dwór Mazowiecki. Tu jednak też jedzie się powoli i co chwila tworzą się korki. Wracamy na drugą stronę Wisły w Nowym Dworze i jedziemy piękną i pustą drogą jej lewym brzegiem, wzdłuż północnych skrajów Puszczy Kampinoskiej. W Wyszogrodzie pokonujemy Wisłę po raz trzeci i wkrótce docieramy do Płocka, a potem do domu Rodziców. Zamiast normalnych dwóch godzin jazdy wyszły trzy.
Po posiłku wszyscy planują spacer nad pobliskie śródleśne jeziorko. Ja jednak chciałbym spędzić czas nieco bardziej aktywnie. Pożyczam od Taty jego działkowy rower. To stary, co najmniej dwudziestoletni Kross. Służy do krótkich przejażdżek i jest byle jaki, a ja mam zamiar zrobić nieco dłuższą trasę... no zobaczymy jak to będzie. Reguluję pod siebie siodełko... ale nadal za specjalnie wygodnie nie będzie. No nic, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Moim celem jest dotarcie do Płocka i objechanie wokoło płockiej rafinerii - największego kombinatu petrochemicznego należącego do Orlenu i bodajże największego zakładu przemysłowego w Polsce. Biorę ze sobą lustrzankę, bo liczę, że uda się zrobić sporo ciekawych zdjęć.
Czeka mnie dobre 20 km jazdy w jedną stronę. Najpierw dziurawą szutrówką, potem nieco już lepszymi asfaltami. Kieruję się na Suchodół i Białą. Dymiący główny komin kombinatu widać z daleka, wyłaniają się też inne kominy i wieże destylacyjne.
Docieram do Białej. Tu pokonuję malowniczy teren, gdzie w wysoczyźnie jest dość wyraźna dolina lokalnej rzeczki. Podobnie jak Skrwa, Wierzbica będąca jej dopływem silnie meandruje, ale krajobraz jest dość zaskakujący jak na Mazowsze.
Teraz już coraz bliżej głównego parkingu. Docieram pod rafinerię od jej zachodniego krańca. Tu są budynki zarządu i biur, stąd widać bardzo ciekawie wieże destylacyjne. Ruszam na południe i kawałek dalej skręcam na wschód, dojeżdżając na kolejny parking. Cały teren wokoło zakładów to strefa zagrożona wybuchem. Dość oczywiste jest, że gdyby w rafinerii doszło do poważnego pożaru lub eksplozji jakiegoś zbiornika, to skutki dla okolicy byłyby opłakane. Stąd szlabany, które w razie zagrożenia zostaną zamknięte, liczne ostrzeżenia oraz "szczekaczki" na latarniach.
Kieruję się wzdłuż południowej strony zakładów na wschód. Mijam kolejne drogi dojazdowe i potężne rurociągi. Gdy skręcam w kierunku głównego komina jestem niemal pod wiatr do niego. Taaak... dopiero teraz z całą mocą odczuwam charakterystyczny "naftowy" zapach.
Przede mną są już bramy przez które nie przejadę. Skręcam znów na wschód, ale tu już są betonowe płyty a nie asfalt. Oddalam się od rafinerii, pojawiają się nawet typowo wiejskie zabudowania, pokonuję kolejną małą dolinkę lokalnej rzeczki. Ostro w górę i docieram do Trzepowa.
Teraz na północ, dobrą asfaltową drogą. Docieram do wiaduktu nad torami kolejowymi. O rany! Ileż tu jest bocznic i składów kolejowych! No ale jakoś trzeba wywozić te wszystkie produkty powstające z ropy naftowej.
Skręcam w drogę, która doprowadza mnie do zakładów od północnej strony. Jest tu terminal dla ciężarówek. Oczywiście dalej nie wjadę, ale z drogi widoki są bardzo ciekawe. Z tej strony jest duża ilość ogromnych zbiorników.
Zatoczyłem już w zasadzie pętlę. Po kilku kilometrach dojeżdżam do Białej, gdzie znów pokonuję malowniczą dolinkę. Do domu zostało mi 20 km, na tym skrzypiącym rowerze ponad godzina jazdy. W dodatku pod wiatr. Postanawiam pojechać nieco innym wariantem, co wymaga pokonania kilku kilometrów po mazowieckich szutrach.
W końcu znów asfalt i kolejny dylemat - prosto do domu, czy zajechać jeszcze nad jeziorko, nad które w czasie mojej wycieczki wybrała się reszta rodziny? To w obu przypadkach podobna odległość, wiec wybieram wariant drugi dla urozmaicenia. Będzie tylko sporo piasku. Jeziorka wypełniają kolejną dolinkę - rynnę Karwosiecko-Cholewicką. Co prawda tylko jedno z jeziorek ma nazwę - Józefowo. Z drogi już widzę pierwsze z bezimiennych jezior.
Po chwili skręcam w las i podjeżdżam piaszczystą drogą. By dotrzeć na plażę muszę już poprowadzić rower, bo po prostu nie da się po tym jechać. Moment odpoczynku, zdjęcie i ruszam piachami przez las w stronę domu. Ten odcinek jest szczególnie uciążliwy, a ja po 50 km na rowerze nieprzystosowanym do mnie też mam już dość.
Wreszcie lepsza droga, chwila wysiłku i jestem. Trasa liczyła 55 km, co biorąc pod uwagę używany przeze mnie rower - było już całkiem sporym wysiłkiem. Załączam jej mapkę.
Pora na prysznic i zasłużony wspólny obiad. A po obiedzie pora się zbierać do Warszawy. Żegnamy się z Rodzicami i Flo, która u nich zostaje i ruszamy w drogę powrotną. Teraz jest cudownie pusto, powrót zajmuje dwie godziny, bez żadnych nerwów.
Na koniec wrzucam kilka zdjęć płockiej rafinerii sprzed kilku lat - widać jak zakład się zmienia, jak powstają nowe kominy i wyburzane są stare.
Niedzielny poranek okazuje się bardzo ładny. Muszę co prawda pojechać do pracy na jakieś dwie godziny, ale resztę dnia mam wolną. Postanawiam najpierw zrobić sobie trasę około 100 km, ale jako że jest dość późno to taki dystans odpuszczam na dziś. Zrobię coś krótszego, ale z ciekawymi miejscami.
Ruszam wzdłuż Południowej Obwodnicy Warszawy. Pokonuję Wisłę Mostem Południowym i jadę na południe, w stronę Józefowa. Pojawiła się tu wyczekiwana od dawna ścieżka rowerowa, ale jest co najmniej taka sobie i nie na całej długości.
Wkrótce orientuję się, że jest taka godzina, o której od czasu wybuchu wojny na Ukrainie w południowo-wschodnich częściach Warszawy krąży brytyjski tankowiec powietrzny, z którego uzupełniają paliwo patrolujące nasze niebo Eurofightery. Rzut oka w popularną aplikację do śledzenia lotów i tak! Jest w okolicy i właśnie zbliża się w moją stronę. Wyjmuję z plecaka aparat. Samolot pojawia się zza chmur. Leci nieco niżej niż samoloty rejsowe, więc widać go nieco lepiej. Mam co prawda obiektyw 200 mm, więc cudów nie będzie, no ale robię kilka zdjęć. Od razu widzę lecący tuż za nim myśliwiec, który właśnie pobiera paliwo.
Po sesji fotograficznej skręcam w stronę centrum Otwocka. Miasto ma bardzo różnorodną zabudowę. Od zwykłych i mało zadbanych bloków, po luksusowe wille. Jednak najbardziej chyba charakterystyczne są budynki w stylu "świdermajer" - drewniane, z licznymi zdobieniami. W Otwocku nawet wiaty przystankowe są w takim stylu! Mijam park miejski i piękny budynek Liceum nr 1. Kieruję się na północ, pod torami kolejowymi.
Tu budynki są już mniej zadbane. Co ciekawe - sporo z nich sprawia wrażenie opuszczonych! Dziwne, że w takim miejscu i tak okazałe budynki są w takim stanie.
Po kilku minutach docieram do obiektu, o którym wiedziałem, że jest opuszczony od lat. To Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów „Zofiówka”. Mówiąc krócej - szpital psychiatryczny, pochodzący z początków XX wieku. Teren jest otwarty, ludzie przychodzą tu zaciekawieni takimi obiektami i po prostu na spacery. Co ciekawe, nie wszystkie budynki kompleksu są opuszczone, w jednym z nich są normalne okna.
Gdy jednak docieram do właściwych budynków... no cóż. Typowy urbex, czyli totalna ruina. Jest sporo osób zwiedzających, ale w zasadzie niewiele jest do zwiedzania. Nawet część ścian nie oparła się zębowi czasu. Robię kilka zdjęć z dołu i wchodzę na piętro. Tu już rosną całkiem spore drzewka. Wracam na dół. Do piwnic jakoś mnie nie ciągnie, nie chcę zostawiać roweru bez opieki.
Kawałek dalej jest spory dom, również zrujnowany i całkowicie opuszczony. Na piętrze siedzą nawet jacyś ludzie, więc da się tam jakoś wejść. Obchodzę go wokoło i wracam do bramy.
Teraz jadę na wschód, w stronę Świerka. Ta mała miejscowość jest znana z tego, że znajduje się tu Narodowe Centrum Badań Jądrowych, a także jedyny w Polsce reaktor jądrowy "Maria". Byłem kiedyś w samym instytucie, a co więcej, miałem okazję stać nad rdzeniem reaktora i widzieć pręty paliwowe w czasie pracy (czytaj tu). Obecnie chcę pojechać wokoło ośrodka leśną drogą i dotrzeć do ekspresówki S17. Droga jest rzeczywiście leśna i z trudem pokonuję ją szosowym rowerem. Widać dość dobrze teren ośrodka oraz sam budynek reaktora, choć muszę podejść kilkadziesiąt metrów. Wkrótce wyjeżdżam na asfaltówkę, skąd budynek reaktora widać jeszcze lepiej.
Po kilkuset metrach docieram do ruchliwej S17. Pora coś zjeść. Pokonałem zaledwie 40 km, ale co i rusz zatrzymywałem się, robiłem jakieś zdjęcia itp. Czas na taki odcinek wyszedł jakiś nienaturalnie długi. Orientuję się, że powietrzny tankowiec nadal krąży w swojej strefie. Widać go całkiem ładnie na niebie, w dodatku jak się okazuje - w towarzystwie myśliwców. Robię kilka kolejnych zdjęć.
Ruszam wzdłuż S17, ale wkrótce znów skręcam w stronę NCBJ. Mijam główny parking przed ośrodkiem i kieruję się na północ. Asfaltowa droga kończy się i muszę pokonać kilka kilometrów po szutrze. Docieram w końcu do Świdra. Jako dzieciak przyjeżdżałem tu kilka razy do domu mojego kolegi. Próbuję odtworzyć z pamięci gdzie to było, ale jakoś domu odnaleźć nie potrafię. Okolica mi pasuje, układ ulic też, ale było to zbyt dawno temu. Jadę na zachód, w stronę centrum Józefowa. Mijam rzekę Świder po remontowanym moście.
Docieram wreszcie do lini kolejowej. Po jej obu stronach biegną ulice, wybieram ta wschodnią. Chcę dotrzeć do Południowej Obwodnicy Warszawy, a potem już do domu. Droga jest uciążliwa, bo istnieje tu ścieżka rowerowa z jakiś niewydarzonych płyt. Lepiej jechać po asfalcie. Zresztą - za tabliczką z napisem "Warszawa" kończy się jakakolwiek forma ścieżki rowerowej i nie ma wyjścia. Węzeł przy POW też jest dość skomplikowany i brak oznaczeń jak jechać. Muszę posiłkować się mapą w telefonie, bo jego pokonanie nie jest wcale oczywiste. W końcu jednak jadę po południowej stronie obwodnicy w kierunku Wisły. Mijam Wał Miedzeszyński, wspinam się na Most Południowy. Centrum miasta wygląda stąd jak zwykle bardzo ciekawie.
Jeszcze kilka kilometrów i docieram do domu. Wycieczka liczyła 65 km. To niezbyt dużo, ale czasowo wyszło sporo. Co i rusz zatrzymywałem się, robiłem jakieś zdjęcia, spacerowałem itp. Trudno to nazwać trasą rowerową, a bardziej po prostu wycieczką. Załączam jej mapkę.
W kwietniu pokonałem rowerem nieco ponad 400 km. To były głównie krótkie trasy, dojazdy do pracy i wycieczki z Flo po Warszawie. Tras powyżej 30 km było niewiele, ale pokazuję je na mapce.
Sporo kilometrów zrobiłem jednak w czasie Wielkanocy po Roztoczu (czytaj tu), więc dla
pełnego podsumowania załączam mapki tras w Warszawie i na Roztoczu. W maju mam nadzieję dobić wreszcie do większych ilości przejechanych kilometrów i pokonać kilka dłuższych tras.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz