Dodam że z Flo reprezentowaliśmy klub Judo Legia Warszawa, a Flo dodatkowo swoją szkołę :)
Ja dziś miałem 10,5 kg w plecaku samego obciążnika + 2,5 l wody w bukłaku. Od początku biegłem spokojnie, celowałem w czas 5:30 h. Ile energii zużywa się na taką trasę w takim stroju - nie wiem, ale wiem że jest to o wiele, wiele więcej niż na zwykłym maratonie. Trasa biegu to typowy przełaj po leśnych drogach, a dodatkowym utrudnieniem jest brak jakichkolwiek punktów odżywczych - masz sobie człowieku radzić sam, a nie mieć wszystko podetknięte pod nos. To mi akurat bardzo pasuje, bo zdecydowanie bardziej trzeba myśleć i kombinować. Trasa to dwie 21 km pętle i na półmetku można sobie uzupełnić zapasy z własnych rzeczy. Pierwszą pętlę biegło mi się w miarę lekko i spokojnie, bez większego zmęczenia.
Tak przebiegłem z nią kolejne 10 km, gdzie wreszcie picie się definitywnie skończyło. A do mety jeszcze 12 km.
I tu zaczęły się schody, jak to bywa na maratonach - lekkie skurcze i totalne wyenergetyzowanie. Głowa nadal goniła ciało do przodu, aby nie przejść z biegu do marszu. W końcu, ok 34 km trzeba było kawałek podejść. Postanowiłem kilometr biec, kilometr iść. Jak zacząłem biec... złapał mnie silny skurcz w jeden z przywodzicieli, więc straciłem minutę na jego rozciąganie. No dobra idę... ale idąc nie zrobię 5 h 30 min!
Po kilku kilometrach powoli przeszedłem w trucht i coraz szybszy bieg, którym pokonałem ostatnie 4 kilometry do mety. Na mecie zameldowałem się z czasem 5 h 47 min 35 sek. co jest moim rekordem tej trasy, mogę więc być zadowolony, choć brakuje mi tych 5 h 30 min. Paradoksalnie - pęknięcie bukłaka pozwoliło nieść mniej na plecach i chyba szybciej się przemieszczać.
Przypadkowo zdobyte doświadczenie mówi - druga pętla - bieg tylko z butelkami, ale najlepiej dwiema, natomiast odciążyć plecak. To o kilka minut skróci "przepak" na półmetku i da sporo do ostatecznego wyniku. I do cholery łykać magnez, którego teraz nie miałem! Pierwszy raz biegłem Maraton Komandosa nie tyle by go przebiec, co poprawić własny wynik ;) Poprawiłem o 9 minut. Wiem już chyba też jak zrobić jednak te 5 h 30 min. I zrobię to mam nadzieję za rok. Zająłem 241 miejsce na 422 osoby które bieg ukończyły (24 nie podołały trudom) - tu też wyraźny progres. Jako ciekawostkę podam czas zwycięzcy - 3 h 1 min 45 sek :). Kpt. Piotr Szpigiel z Braniewa, rekordzista trasy (2 h 55 min). Tuż za nim plut. Artur Pelo z Lęborka (zwycięzca Setki Komandosa z czasem 9 h 33 min.). Trzeci zawodnik był na mecie.... 31 minut później. To chyba najdobitniej świadczy o ich klasie. Dla większości biegaczy zrobienie normalnego maratonu w 3 h to nieosiągalny szczyt marzeń. A co to mówić o specyficznym stroju i obciążniku.
Na dekoracji dostałem bardzo ładną nagrodę za ukończenie Komandoskiego Superszlema 2017 - za biegi w mundurze i z obciążeniem na dystansie 10, 21, 42 i 105 km :) Zdobywców było ok. 20 i to powoduje że znaleźliśmy się w nieco "elitarnym" gronie :) Ponadto ukończyłem zwykłego Szlema Komandoskiego (ćwierćmaraton, półmaraton i maraton) i Szlema Lublinieckiego (Bieg Katorżnika, Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa). Także no! Mogę uznać ten rok za udany :)
Zdjęcia Ma Violavia, Maciej Łuczkiewicz i WKB Meta Lubliniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz