Mam w środku tygodnia wolny dzień. Pogoda jest ładna, więc postanawiam wybrać
się na jakąś dłuższą rowerową wycieczkę. Po głowie od dłuższego czasu chodzi
mi trasa Siedlce - Warszawa, ale to wymaga dojechania na dworzec, dotarcia
pociągiem do Siedlec i ponad 100 km jazdy powrotnej. Strasznie rano zwlekam,
potem sprawdzam pociągi i okazuje się, że jeden mi uciekł, na drugi nie zdążę,
potem kolejny jest, ale jedzie do celu ponad półtorej godziny. W efekcie na
miejscu będę późno i wycieczka przeciągnie się do 9 wieczorem. Decyzja - Siedlce innym razem,
teraz trzeba wymyślić coś innego.
Myślę, myślę i nic ciekawego mi do głowy nie przychodzi. Mam objeżdżone we
wszystkie strony wszystko wokoło Warszawy. A wycieczka na kilka godzin powinna
mieć jakiś cel, by mieć gdzie dotrzeć. Jazda bez celu, dla samej jazdy tak nie motywuje. W
końcu stwierdzam, że pojadę nad Wisłą, na północ Warszawy, a potem zobaczę co
dalej. Pakuję plecak z bukłakiem, do niego jabłko, bułkę, zapasową dętkę i ruszam.
Jadę na północ, mijam cały Ursynów, Stegny. Wieje zimny wiatr i mimo że jest
słonecznie, to marznę. Na szczęście wziąłem też koszulkę termiczną z długim rękawem. Zakładam
ją czym prędzej. Robi mi się dobrze i teraz jest optymalnie. Aby ominąć
rozkopaną ulicę Sobieskiego robię mały skręt w kierunku Sadyby i dojeżdżam do
ulicy Powsińskiej. Mijam Trasę Siekierkowską i jadę dalej wzdłuż
Czerniakowskiej. Wkrótce Bulwary Wiślane, dziś zupełnie puste.
Jadę dalej na północ, mijając Stare Miasto i kolejne mosty. Za mostem
Grota zjadam jabłko, na razie nie potrzebuję więcej energii. Niestety, od kilku
lat brak jest przejazdu prosto do mostu Północnego, trzeba przejechać pod Wisłostradą
i wjechać na kładkę. Potem już lokalnymi uliczkami docieram aż do Lasu Młocińskiego,
gdzie kieruję się szutrową drogą wzdłuż Wisły. Ze zdziwieniem zatrzymuję się tuż
przed końcem lasu. Nie da się przejechać, jakaś otoczona płotem budowa zagradza
drogę. Co tu budują? No nic, wracam kawałek, jadę na zachód i znów na północ. Tu
już da się ominąć ten plac budowy.
Kieruję się przez Łomianki, przez centrum miasteczka. Na szczęście jest tu
już równa ścieżka rowerowa, bo ulice są strasznie zakorkowane. Przy kościele skręcam w prawo, a potem w ulicę
Rolniczą. Jadę równolegle do drogi nr 7, ale kilka kilometrów od niej. Tu jest
zupełny spokój, tylko raz na jakiś czas wyprzedza mnie samochód. W Dziekanowie
Leśnym sporo lokalnych uliczek ma nazwy od baśniowych postaci i w dodatku przy
każdej z nich jest odpowiednia sylwetka.
W Łomnej skręcam w lewo. Już w głowie ustaliłem sobie, że moim dzisiejszym
celem będzie cmentarz w Palmirach. Bywałem przy nim wiele razy, dojazd jest od
tej strony ciekawy, prowadzi lasami Puszczy Kampinoskiej, a potem można jechać
dalej na południe, choć jest tam niezbyt ciekawy odcinek drogi. Przecinam drogę
nr 7, miejscowość Palmiry i po kilku minutach dojeżdżam do parkingu przy granicy Kampinoskiego Parku
Narodowego.
Przez kilka kilometrów jadę naprawdę piękną drogą, otaczają mnie wspaniałe
lasy. Co i rusz ukazują się wysokie piaszczyste wydmy, czyli wręcz wizytówka
Puszczy Kampinoskiej. I jak dla mnie - przekleństwo dla rowerzysty, nawet na
rowerze górskim te piachy są ciężkie do pokonania. Tu jest lokalna ciekawostka - przy tej drodze
jeszcze przed II wojną światową były rozrzucone po lasach bunkry, gdzie
składowano amunicję i broń. Obecnie raczej ich nie ma, albo są tylko
pozostałości w postaci kopców.
Docieram w końcu do mauzoleum w Palmirach. Na cmentarzu pochowano kilka
tysięcy ofiar hitlerowskich egzekucji, przeprowadzanych w latach 1939-1943.
Wielu wybitnych warszawiaków zginęło w wyniku tych zbrodni. Chwila przerwy,
chwila zadumy. Jestem tu zupełnie sam.
Ruszam dalej na południe. Tu właśnie jest jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie odcinków kampinoskich dróg. Stare kocie łby, których nikt nie rusza od lat. Pewnie mają jakąś zabytkową wartość. A w dodatku bardzo piaszczyste i pełne korzeni pobocza. Nie da się jechać szybciej niż kilka km/h, strach o koła, o opony. Nawet na MTB jazda tędy to katorga. A na rowerze szosowym?
Po kilkunastu minutach przeklinania, docieram do nieco lepszej, dość twardej szutrówki. Jest jej kilka kilometrów. Gdy jest sucho, tak jak dziś, to jeszcze jakoś się jedzie, choć jest tu spory ruch samochodów, podnoszących tumany kurzu. Jednak po deszczu, droga ta jest pokryta ogromnymi kałużami. Teraz jednak w miarę sprawnie docieram do Truskawia, gdzie znów jest komfortowy asfalt.
Jadę teraz już w stronę Warszawy, ale po chwili skręcam na Lipków i Hornówek. Narasta ruch samochodów, są teraz zresztą godziny szczytu. Docieram do Starych Babic. Jeszcze chwila i jestem na bardzo zakorkowanym rondzie w Nowych Babicach. Za nim jest "ciąg rowerowo-pieszy" z kostki. Jedzie się średnio, ale po dłuższej chwili przecinam Obwodnicę Warszawy i docieram na Jelonki. Tu, wzdłuż nowej Lazurowej, jest bardzo dobra ścieżka rowerowa.
Jadę na południe, mijając zachodnie osiedla Warszawy. Na liczniku mam ponad 60 km, co oznacza, że całość trasy ma szansę zbliżyć się do 100 km, o ile nieco ją wyciągnę, nie jadąc wprost do domu. Stwierdzam że warto przeciąć Ursus i miejscowości położone na południe od niego, już poza Warszawą. Mijam ulicę Połczyńską, wiaduktem nad torami kolejowymi docieram do Ursusa. Objeżdżam wokoło centrum handlowe "Factory". Są tu nawet jakieś pozostałości dawnej fabryki traktorów, oraz pomnik ofiar strajków z 1976 roku.
Przejeżdżam kolejnym wiaduktem nad torami kolejowymi i kieruję się w stronę Alej Jerozolimskich. Po pokonaniu ich mostkiem dla pieszych (bo nikt nie wpadł na to, by na skrzyżowaniu były pasy dla pieszych) jadę na Michałowice. Byłem tam wczoraj, na znacznie krótszej wycieczce i zauważyłem, że są tu nowe, bardzo fajne ścieżki rowerowe przez rozległe łąki, którymi teraz łatwo można dojechać z Raszyna do Pruszkowa. Ja jednak już kieruję się w stronę domu. Nie mogę sobie odpuścić jednak zjechania kawałek w bok, by zobaczyć... nie wiem w sumie, to chyba jakiś hotel? Na to wygląda. Ale jest tak niemiłosiernie kiczowaty, że aż zęby bolą. Przebija go chyba tylko rezydencja Janukowycza pod Kijowem, którą też miałem okazję zobaczyć. Kicz podobny, ale tam w znacznie większej skali.
Jadę dalej, do Alei Krakowskiej. Tu już skręcam w lewo, a niedługo, na wysokości kościoła w prawo. Przez park w Raszynie kieruję się na wschód, w stronę Ursynowa. Kilka kilometrów wzdłuż ulicy Warszawskiej, ale w końcu skręcam w stronę lotniska Okęcie i kolejnym wiaduktem pokonuję Południową Obwodnicę Warszawy. Trochę kręcę, by jednak dobić do tych 100 km.
Teraz już prosto. Najpierw dziurawą drogą wzdłuż południowego skraju lotniska, a potem w kierunku terminalu Cargo. Potem wzdłuż ulicy Poleczki. Do domu z 7 km, ale do pełnej setki pozostało mi 10 km. No nic, nieco wydłużę trasę na Kabatach. Mijam bloki Ursynowa, na Kabatach jadę jeszcze nieco bliżej stacji technicznej metra. W końcu do domu. Na liczniku 100,8 km. Oczywiście tak kręciłem, by liczba była ładna, trasa nie miała już pod koniec sensownego uzasadnienia. Ale jest, druga trasa powyżej 100 km w tym roku (pierwsza trasa czytaj tu). Słaby strasznie jest ten rok jeśli chodzi o jakieś dłuższe wycieczki, no ale... mam na głowie masę innych wyjazdów i to spowodowało, że rower nieco poszedł w odstawkę.
Załączam mapkę mojej trasy. Nie jest to szczególnie piękna wycieczka, poza kilkoma fragmentami w samej Puszczy Kampinoskiej. Ot, taka trasa by się rozruszać. Mimo kilku godzin na siodełku nie czuję większego zmęczenia. Zjadłem jabłko i pół bułki, trasę bym określił jako emerycką lub czysto rekreacyjną. Niestety w dużej części wiedzie terenami miejskimi z dużym ruchem i hałasem.