Wiosna wreszcie powoli dociera do Polski. Cieszę się, że nie brałem wolnego w długi weekend majowy, który okazał się deszczowy i zimny i wiele osób przesiedziało go w domu. Po kilka dniach opadów na kolejny weekend zapowiadana jest wyraźna poprawa pogody. Razem z Madzią i Flo postanawiamy zrobić jednodniowy spływ kajakowy na Mazurach. Choć są ciekawe rzeki w okolicy Warszawy to... właśnie - to są wyłącznie rzeki. A ja lubię urozmaicenia, lubię rzeki, lasy, pola, jeziora. Takie atrakcje zapewniają Mazury i najpopularniejszy szlak kajakowy tej krainy, czyli szlak Krutyni. W większych lub mniejszych wariantach pływałem nim wiele razy i za każdym razem bardzo chętnie wracam (relacje można zobaczyć tu, tu, tu, tu i tu). Niewątpliwymi plusami są niezbyt wielka odległość od Warszawy (jak na Mazury), doskonała infrastruktura kajakowa i mnogość wypożyczalni sprzętu, oraz różnorodność i wspaniała uroda tego szlaku. W sezonie jest on jednak bardzo zatłoczony, dlatego chętniej bywam tam wiosną lub jesienią.
W niedzielę ruszamy w trasę tuż przed 6 rano. Mamy przed sobą około 3 godziny
jazdy. Kieruję się ekspresówką S8 w stronę Białegostoku, a potem, za Wyszkowem
odbijam na Długosiodło. Są to bardzo ładne tereny, a prowadzącą tędy drogę do
Ostrołęki poznałem dobrze w czasie zeszłorocznego
wypadu rowerowego. W Ostrołęce krótki postój i śniadanie w restauracji pod złotymi łukami.
Dalej kieruję się na północ, mijamy Kadzidło i Myszyniec. Przed Rozogami jest
spory fragment remontowanej drogi i tracimy kilkanaście minut na postoju w
ruchu wahadłowym. Wjeżdżamy w piękne lasy Puszczy Piskiej, mijamy Spychowo,
Zgon i wreszcie dojeżdżamy do Krutyni. Jest 9 rano.
Kajak bierzemy
z dobrze mi znanego i sprawdzonego miejsca, firmy
As-Tour. Dostajemy trójkę, bo uznałem, że
to sensowniejsze rozwiązanie niż dwa kajaki dwuosobowe, mimo iż nieco droższe.
Przebieramy się i pracownik firmy wiezie nas do Spychowa, skąd rozpoczynamy
nasz kilkugodzinny spływ. Na małej łasze piasku przy drogowym moście pakujemy
kajak, spychamy go na wodę i ruszamy z prądem Krutyni, na tym odcinku zwanej
Spychowską Strugą. Ja płynę z tyłu, Flo pośrodku, a Madzia z przodu.
Ten
odcinek, wciśnięty między Spychowo i Kierwik, z początku jest dość
"ucywilizowany". Są tu pomosty, łódki z wędkarzami, jakieś małe mostki. Jednak
wkrótce zabudowania się kończą, a rzeka zaczyna meandrować wśród szerokich
pasów trzcin i wodnej roślinności. Las jest nieco oddalony od wody. Pojawia
się sporo ptaków - głownie różnych odmian kaczek, ale kilka razy widzimy też
czaple. Madzia z zapałem fotografuje przyrodę, ja z Flo wiosłujemy, ale
wkrótce to ja staję się głównym napędem naszego kajaka.
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
Po dobrej godzinie dopływamy do jeziora Zdrużno. W zeszłym roku spaliśmy z Flo na dziko na jego północnym brzegu. Teraz od razu kierujemy się na wschód, ku małemu drogowemu mostkowi. Pojawiają się kolejne ciekawe ptaki - perkozy, łabędzie, a nawet jakiś spory drapieżnik, krążący po niebie. To chyba jastrząb. Obok mostku na moment dobijamy do brzegu. Muszę wyjąć termos z torby, którą schowałem w rufie kajaka. Na wodzie to by było trudne i niebezpieczne, ale przy brzegu mogę spokojnie wstać w kajaku i to zrobić.
Po minięciu mostka zaczyna się wspaniałe jezioro Uplik. Przypomina mi jeziora pojezierza fińskiego - z wysokimi brzegami, porośnięte sosnowymi lasami. Nie ma tu może kamiennych wysp, ale za to są dziesiątki ptaków, głównie kaczek i kormoranów. Madzia robi zdjęcie za zdjęciem, ale wkrótce proszę obie moje załogantki o pomoc w wiosłowaniu. Wieje dość silny wiatr i choć wieje w plecy, to próbuje ciągle obrócić nasz kajak. Samemu trudno mi z tym walczyć.
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
Jezioro nieco się rozszerza i ukazuje się most na drodze koło miejscowości Zgon. Jechaliśmy nim dziś już dwa razy, teraz przepłyniemy pod nim. Są tu wędkarze, ale nie przeszkadzając sobie wzajemnie przedostajemy się na jezioro Mokre. Tu musimy najpierw popłynąć kawałek na wschód, walcząc z bocznym wiatrem. Gdy wypływamy na główną część jeziora wiatr wyraźnie się wzmaga. Wieje niby w plecy, ale tu znacznie silniej obraca kajak bokiem do fali. A fala jest wysoka, robią się na niej grzywy i woda mocno chlapie. Aż się chce zaśpiewać "O ho ho, przechyły i przechyły, o ho ho, za falą fala mknie, o ho ho, trzymajcie się dziewczyny, za liny, ale wiatr, ósemka chyba dmie". Tu już musimy wiosłować w trójkę by utrzymywać kurs. Przebijamy się za wyspę, która nieco osłania od tego wiatru. Docieramy pod wschodni brzeg jeziora.
Czeka nas jeszcze 7 km płynięcia tym największym i najgłębszym jeziorem na szlaku Krutyni. Na szczęście wiatr jest w plecy. Wpadamy na pomysł, by nieco skorzystać z jego energii. Madzia formuje ze swojej kurtki coś na kształt spinakera czy genakera. Na pełnym kursie taki "balon" napełniony wiatrem daje odczuwalną różnicę! Ja oczywiście wiosłuję by utrzymać kurs, ale płynie się lekko i przyjemnie. Wiatr jednak wychładza mocno dłonie i w pewnym momencie dobijamy do brzegu, bo znów muszę sięgnąć do torby, gdzie mam rękawiczki dla Flo.
Jezioro Mokre nie chce się skończyć. Płyniemy i płyniemy. Wreszcie skręcamy na
wschód, wiatr cichnie, a my dopływamy do ujścia Krutyni. Jest tu mostek i
przenoska przez małą zaporę. Zapora jest jednak w dużej przebudowie i o ile
kiedyś przenosiło się kajaki z prawej strony, to aktualnie robi się to ze
strony lewej. Jest tu nawet wygodny chodnik z desek. Wygodny, ale w części
zanurzonej w wodzie jest porośnięty glonami i śliski jak lodowisko! Trzeba
uważać. Po wyjściu zakładam buty, by nie zranić się w stopę.
W trzy osoby pokonanie kilkunastu metrów nie zajmuje nawet minuty. Kajak sprawnie znajduje się po drugiej stronie remontowanej zapory. Dziób jest na wodzie, tylko rufa pozostaje na deskach. Dziewczyny wsiadają a ja spycham kajak do końca na wodę. No i... jadę po śliskich deskach mocząc sobie oba buty. Niech to szlag! To jedyne buty jakie mam, więc powrót do domu zapowiada się cudownie!
Ruszamy dalej, wpływając na rozlewającą się szerzej rzekę. Tu spotykamy pierwsze dwa kajaki od początku dzisiejszej trasy. Ludzie, którzy płyną z dziećmi z Krutyni, dotarli do zapory i wracają. Cała okolica to rezerwat ścisły, nie wolno tu nawet wyjść na brzeg z kajaków. Przed nami niezbyt wielkie jezioro Krutyńskie. Nagle zauważam... jakieś wielkie ptaszysko siedzące na jednym z drzew. Wskazuje kierunek Madzi i Flo. Z początku nie widzą, ptak dobrze się kamufluje. W końcu gdy podpływamy bliżej zrywa się do lotu. To bielik! Ogromny, majestatyczny orzeł wydaje się sunąć w powietrzu, w dodatku w szponach trzyma jakąś sporą rybę, chyba szczupaka. Madzia robi zdjęcie za zdjęciem. Niestety leci na przeciwny brzeg jeziora i nie zamierza wrócić do nas. Szkoda, ale i tak zrobił wielkie wrażenie.
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
Na końcu jeziora znajduje się wypływ rzeki, która odtąd tworzy malowniczy
przełom przez morenowe wzgórza. Odcinek ten jest dziki, leżą tu w wodzie
liczne pnie drzew i trzeba zwracać uwagę jak się płynie. Jest tu również
mnóstwo ptaków, pozujących wręcz do zdjęć. Tu niemal nie trzeba wiosłować, bo
prąd jest dość szybki. To najpiękniejszy chyba fragment Krutyni. Tu również
jest mnóstwo ptaków - kaczek, pliszek, perkozów.
To co piękne zazwyczaj szybko się kończy. Docieramy do pierwszych zabudowań miejscowości Krutyń. Nasz spływ dobiega powoli końca. Jeszcze kilka zdjęć wielkiego łabędzia który podpływa do nas, jeszcze mijamy wodne stanice, hotele i pola namiotowe. Mostek i plaża, gdzie wychodzimy na brzeg. Dzwonię do wypożyczalni, ustalam ze kajak zostawiamy na brzegu i wrócimy piechotą. To kawałeczek, więc nie ma problemu. Po chwili docieramy do samochodu i przebieramy się.
(autorką zdjęcia jest Magdalena Flaga-Łuczkiewicz)
Spływ okazał się bardzo ładny i choć wiatr na jeziorach sprzyjał, wiejąc w plecy, to i tak nie obyło się bez walki z nim. Udało się zobaczyć niesamowitą ilość przeróżnych ptaków i wiele z nich uwiecznić na fotografii. Pokonaliśmy 21 km w ciągu 4,5 h, czyli nasze tempo było niespieszne, ale planując wycieczkę brałem pod uwagę niespodzianki typu wiatr wiejący w twarz.
Ruszamy w drogę powrotną. Jadę nieco inaczej, przez Ruciane i Karwicę, by wyjechać w Rozogach. To część mojej zeszłorocznej rowerowej trasy wokół Wielkich Jezior Mazurskich, a także jesiennej rowerowej trasy wokół jeziora Nidzkiego. Ta okolica była bardzo malownicza i chętnie odświeżam sobie jej przebieg. Za Rozogami tracimy długą chwilę na remontowanej drodze. Madzia i Flo zapadają w sen, widać że słońce, wiatr i woda, połączone z wczesną pobudką wyssały je z sił. Mnie też zaczyna męczyć senność, na tyle duża, że w Ostrołęce muszę zrobić kilkuminutową przerwę i napić się kawy.
Dalsza trasa jest taka sama jak rano - przez Długosiodło i trasę S8. W Warszawie jesteśmy pod wieczór. Wypad okazał się bardzo udany, choć muszę przyznać - dość męczący, szczególnie dla mnie. Jednak Mazurskie jeziora przed sezonem, pozbawione turystów - to piękne miejsca i było warto!
Załączam mapkę naszej trasy. Odcinek jest łatwy i dostępny dla każdego, choć samo
jezioro Mokre w przypadku gorszej pogody i jeszcze silniejszego wiatru może
być niebezpieczne dla osób niedoświadczonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz