Po ostatnich wycieczkach rowerem do Płocka i do Kazimierza Dolnego miałem dwa tygodnie przerwy. Ale dziś znów trafia się wolna niedziela, więc postanawiam znów zrobić jakąś dłuższą trasę. Niedawno mój szwagier podsunął mi pomysł wycieczki do Ostrołęki, który to pomysł bardzo mi przypadł do gustu. Odległość będzie zbliżona do tamtych wypadów, co oznacza, że na siodełku spędzę minimum 12 godzin. Świadomy faktu, że codziennie po południu są teraz silne burze, postanawiam wyruszyć bladym świtem.
Budzik dzwoni o 3:30. Plecak spakowałem już wczoraj, więc tylko coś zjadam, ubieram się i wychodzę. Całe miasto spowija gęsta mgła, w dodatku po wczorajszych ulewach na ulicach są ogromne kałuże, a asfalt jest mokry. Wyjazd o 4 rano ma jednak tą zaletę, że nie ma właściwie żadnego ruchu. Szybko mijam Ursynów i Stegny, a później wzdłuż Trasy Siekierkowskiej kieruję się w stronę Wisły. O dziwo... spotykam jakiś ludzi. Siedzą sobie pod estakadą i rozmawiają. Pewnie to jakaś kończąca się impreza, bo ciężko mi sobie wyobrazić, że wstali tak rano by sobie pogadać :) Na samym moście spotykam biegacza. Jednak nie wszyscy napotkani to wczorajsi imprezowicze.
Mijam Gocław i skrzyżowanie z Płowiecką. Kieruję się do Rembertowa. Potem jadę wzdłuż muru Akademii Sztuki Wojennej i przecinam linię kolejową. Tu kończy się granica Warszawy. Wąską drogą docieram do Zielonki. Na szczęście ruchu nie ma żadnego, choć i tu spotykam jakiś ludzi siedzących na ławce i rozmawiających. Jest 5 rano, więc widok jest dość niezwykły.
Kieruję się do Kobyłki i potem do Wołomina. Tu koło centrum handlowego spotykam pierwszych rowerzystów. To szosowcy, widać że czekają jeszcze na kogoś by ruszyć na dłuższy trening. Pozdrawiam ich gestem ręki. Mgły powoli się rozwiewają i zaczyna przebijać słońce.
Za Wołominem w miejscowości Czarna skręcam w prawo w stronę Helenowa. To lokalna droga, ale nawierzchnia jest całkiem dobra. Jadę na północny wschód, równolegle do trasy S8. Za kilka kilometrów drogi te zbiegną się i będę jechał tuż obok ekspresówki. Teraz jednak jestem sam i jest cicho i spokojnie. Obserwuję układ chmur na wschodzie. Z jednej strony super, bo cały czas zasłaniają słońce, dzięki czemu jest chłodno i przyjemnie. Z drugiej strony są to chmury deszczowe i widać pod nimi smugi deszczu. Oby nie poszły w moją stronę.
Mijam Wolę Rasztowską i jakiś ogromny skład paliw i wreszcie docieram do drogi S8. Jadę teraz taka boczną, techniczną drogą wzdłuż dwupasmówki. Asfalt jest idealnie gładki, ruch zerowy. Jak nowa ścieżka rowerowa. Jedynym mankamentem jest to, że teraz czeka mnie wiele kilometrów wzdłuż dość hałaśliwej trasy.
W końcu po dobrej godzinie docieram do miejsca, gdzie dawna "ósemka" biegła prosto, a nowa ekspresówka skręca. Teraz to droga lokalna, ale jest szeroka i ma spore pobocze. Mijam miejscowość Lucynów, przejeżdżam pod trasą S8 i kieruję się na północ, w stronę Wyszkowa. Tu pierwszy przystanek i pierwszy mały posiłek, jakim jest banan. Mijają mnie czterej kolarze, prawdopodobnie ci co ich widziałem w Wołominie.
Docieram po kilku kilometrach do mostu na Bugu i po chwili do zabudowań Wyszkowa. Jest 7:30, nadal nie ma jeszcze żadnego większego ruchu. Przejeżdżam przez miasto kierując się na północ, posiłkując się mapą w telefonie.
Jest tu przejazd kolejowy, jak na złość zamykają się szlabany. Jedzie krótki pociąg do... Ostrołęki. Dziwne, wydawało mi się że pasażerskie połączenia z tym miastem są od lat zlikwidowane, a tu taka odmiana. Możliwe, że postanowiono przywrócić kursowanie tych pociągów.
Za Wyszkowem rozpoczynają się rozległe tereny leśne. Na całe szczęście słońce nada chowa się za chmurami i nadal jest przyjemnie chłodno, ale jednocześnie nie pada deszcz. Oby taka pogoda utrzymała się cały dzień! Docieram do sporej wsi Porządzie, gdzie skręcam w prawo. W okolicy jest miejscowość Lubiel, gdzie kiedyś jako dziecko byłem na wakacjach. Niewiele z tego pamiętam i chętnie bym sobie odświeżył, ale okazuje się, że albo muszę sporo nadkładać drogi jadąc drogami asfaltowymi, albo jechać piaszczystą drogą przez las. Odpuszczam, pojadę tam przy innej okazji.
Asfalt jest nowiutki i gładki, widać że droga niedawno była remontowana. Jedzie się idealnie! Poza tym trasa w lesie jest bardzo ładna i nie psują ją przejeżdżające samochody. Aż cieszę się że wybrałem ten wariant, a nie jechałem dalej wzdłuż S8 do Ostrowi Mazowieckiej. Mijam kolejne miejscowości, czasem sprawdzam w telefonie jak skręcić. Powoli robię się głodny, a na rowerowym liczniku pojawia się 100 km. Pora zjeść coś poważniejszego niż banan, więc robię małą przerwę i sięgam do plecaka po bułkę.
Dwa razy przecinam linię kolejową Wyszków-Ostrołęka. Docieram w końcu do zupełnie nowego odcinka drogi. Nie ma go nawet na mojej mapie w telefonie. Jest tu szerokie wydzielone pobocze dla pieszych i rowerów. Droga kieruje się dokładnie w kierunku północnym, prowadząc na długim odcinku wzdłuż torów.
Przecinam w końcu drogę nr 60 między Różanem a Ostrowią. Do Ostrołęki zostało jeszcze około 20 km. Choć tu droga nie jest już tak nowa, to jednak zawsze jest podobne pobocze jak na tamtej, ale raz z prawej, a raz z lewej strony. Zaczyna się nieco delikatnych podjazdów, jestem coraz bliżej mojego celu. W pewnym momencie zatrzymuję się, bo dosłownie kilka metrów ode mnie po łące brodzi piękny bocian.
Gdy wreszcie docieram do tablicy powitalnej Ostrołęki robi się niestety słonecznie. I z miejsca robi mi się gorąco. Nieco ponad 6 godzin jakie pokonałem od rana było jednak w komfortowych warunkach, więc nie mam co narzekać. Nie zużyłem nawet połowy wody z bukłaka i bidonu.
Ulice Ostrołęki nie są już tak dobre do jazdy - asfalt jest dziurawy i pofalowany. Jadę prosto, w kierunku centrum. Mijam jakieś osiedla mieszkaniowe, dojeżdżam w końcu do czegoś co na mapie wygląda jak coś w rodzaju "starówki". Jest tu pomnik poległych żołnierzy ruchu oporu z czasów wojny i okresu walki z nową władzą po wojnie.
Starówka okazuje się zupełnie nijaka, właściwie nie jest to żadna starówka, tylko centrum zabudowane jakimiś niskimi domami i kilkoma kamienicami. Jest tu urząd miasta, ale też zupełnie nijaki. Przede mną jednak most nad Narwią o ciekawym kształcie. Docieram nań i robię zdjęcie rzeki w dole.
Kieruję się w prawo i docieram do kolejnego, znacznie większego mostu. Niedawno był jeszcze w remoncie, w zeszłym roku jechałem tędy samochodem i stałem w sporym korku. Teraz jest niemal pusty. Stąd robię kolejne zdjęcie w kierunku centrum miasta.
Kieruję się dalej na wschód. Jest tu ścieżka rowerowa, ale została zbudowana lata temu z kostki i jedzie się nią fatalnie - dziury, wyboje i zupełnie nieprzemyślany przebieg. Jadę jednak tędy, bo chce dotrzeć pod elektrownię "Ostrołęka". To chyba jedyna elektrownia systemowa w tej części kraju. Jest dość ciekawa, bo ma blok energetyczny opalany biomasą. Jest tu również budowany zupełnie nowy blok energetyczny, a właściwie cała nowa elektrownia - Ostrołęka C. Ma docelowo osiągać 1000 MW, czyli więcej niż pozostałe bloki razem wzięte. Od jakiegoś czasu budowa jest jednak wstrzymana, bo pojawiły się jakieś problemy z jej finansowaniem. Robię kilka zdjęć zakładu i widocznej w oddali budowy.
Jadę teraz w prawo, ścieżką rowerową wzdłuż dwupasmówki, która pełni rolę obwodnicy miasta. Zatrzymuję się na jakiejś stacji benzynowej. Słońce powoduje, że trzeba posmarować się kremem z filtrem i uzupełnić zapasy wody. Zbliża się godzina 11, upał daje się już bardzo mocno we znaki. Obwodnicą dojeżdżam do drogi którą dotarłem do miasta.
Rozważałem kilka wariantów powrotu. Może przez Różan i Pułtusk? Ale to dość ruchliwa droga. Może jechać dalej do Łomży i wracać wzdłuż S8? To jednak przedłuży i tak już dość długą trasę. A może jakoś inaczej lokalnymi drogami? Postanawiam jednak wracać dokładnie tak jak przyjechałem. Zachęca mnie do tego bardzo dobra nawierzchnia na całej trasie i szerokie, niemal stworzone dla roweru pobocza.
Kilka kilometrów za miastem mijam stację benzynową, gdzie widzę kran. Nie ma co się zastanawiać - uzupełniam zarówno bidon jak i bukłak "pod korek". Na plecach robi się wyraźnie ciężej, ale wiem, że teraz moje zużycie wody wyraźnie wzrośnie. Zjadam jeszcze batonika i ruszam dalej. Na szczęście okazuje się, że jadę z lekkim wiatrem - mogę rozwinąć bez większego wysiłku 30 km/h i utrzymywać taką prędkość na długim dystansie. A biorąc pod uwagę ile trwa moja wycieczka, to już nie jest takie oczywiste.
Docieram w końcu do nowego fragmentu drogi, który tak mi się podobał. Mam tu jednak delikatny kryzys. Już ciężko mi się skoncentrować i zmusić do szybkiej jazdy. Chyba muszę się na momencik zatrzymać. Dosłownie 3 minuty postoju i batonik przywracają mi sporo energii. Niech wreszcie nadejdą chmury i ten upał zelżeje!
Znów jadę pustymi i gładkimi drogami zbliżając się do Wyszkowa. Kryzys jednak wraca. Na liczniku pojawia się 200 km. Na szczęście przede mną pojawia się coraz więcej ciemnych chmur, które w końcu zasłaniają słońce. Robi się chłodniej i od razu wraca mi wigor. Powiedzmy - częściowy wigor - bo już nie jadę tak szybko jak poprzednio. Im bliżej Wyszkowa, tym bardziej zwiększa się ruch samochodów. Jest wczesne popołudnie, a pogoda zachęca ludzi do wypoczynku nad Narwią. Jeszcze mała przerwa na przystanku autobusowym, mały posiłek. Gdy w końcu docieram na uliczki miasta, chmury zasnuwają już całe niebo i zaczyna grzmieć. Po lewej stronie widać ciemne smugi deszczu. Ja jednak zaraz skręcę w prawo, więc może mnie to ominie?
Temperatura wyraźnie obniża się, a grzmoty pobliskiej burzy skutecznie zachęcają do szybszej jazdy. Mijam Lucynów i stary odcinek "ósemki". Znów dojeżdżam do drogi technicznej wzdłuż S8. Do domu dobre 60 km. Jednak pokonany dystans zaczyna już być odczuwalny. Już mnie bolą ramiona, boli wszystko. Trzeba jednak cisnąć. Szacuję, że wyjdzie nieco mniej niż 300 km. Może pojechać jakoś inaczej? A może po prostu dojechać do Warszawy i już po mieście "dokręcić" brakujące kilometry do takiej okrągłej liczby? W sumie w tym roku byłby to najdłuższy pokonany dystans, więc stwierdzam, że zrobię to już po Warszawie, o ile pogoda pozwoli. A czy pozwoli to nie wiadomo, bo i z lewej i z prawej pojawiają się burze. Mam jednak dziś jakieś niebywałe szczęście, bo za każdym razem przechodzą bokiem, a ja jestem suchy.
Docieram w końcu do miejsca, gdzie rano dotarłem z Wołomina. Skręcam w lewo z ulgą - od razu robi się ciszej. Zatrzymuję się na moment by sfotografować ogromne burzowe chmury wypiętrzające się za mną. Kawałeczek dalej robię też zdjęcie składu paliw "Emilianów".
Drogi są mokre - widać, że niedawno mocno tu padało. Chcąc nie chcąc wjeżdżam w kałuże, moje buty powoli stają się wilgotne. No ale już coraz bliżej. Docieram już do przedmieść Wołomina. Przede mną kolejna wielka burzowa chmura... ale i ją chyba ominę, bo w Zielonce skręcę w lewo. Już jednak jedzie mi się źle, jestem już dość mocno zmęczony. Ciężko rozpędzić się jakoś mocniej. Poza tym bolą mnie dłonie od rowerowych rękawiczek, które mam od niedawna i chciałem przetestować na dłuższej trasie. Z ulgą je zdejmuję. Chyba się z nimi nie polubię - mało amortyzują, a po tylu godzinach szwy zaczynają mocno uwierać.
W Zielonce skręcam w stronę Rembertowa, tak jak dotarłem tu rano. Przemieszczam się pomiędzy dwiema burzami. Ta którą widziałem niedawno za mną zaczyna się rozrastać i zbliżać. Mam nadzieję, że zdążę przed nią, albo też jakoś ją ominę. W końcu docieram do przejazdu kolejowego w Rembertowie. Akurat są zamknięte szlabany i spory korek. Przejeżdżam podziemnym przejściem pod dworcem kolejowym. Po dłuższej chwili jestem końcu w okolicach Płowieckiej.
Burza która była cały czas za mną zdążyła rozrosnąć się do ogromnych rozmiarów. Całkiem blisko widać ciemny front szkwałowy. Powoli odpuszczam myśl o "dokręceniu" dystansu do 300 km. Jaki sens robić jeszcze niemal 40 km w ulewie, po to tylko by to ładnie wyglądało na liczniku? Liczę że jak przycisnę, to może dojadę do domu suchy, cały czas udaje mi się przemykać pomiędzy widocznymi wokoło ulewami. Na Moście Siekierkowskim i za nim robię zdjęcia centrum Warszawy i goniącej mnie burzy. Pora zmusić się do ostatniego wysiłku.
Mijam Stegny, wjeżdżam na Ursynów. Do domu pozostało 4 km. Już jednak wiem, że nie zdążę. Spada na mnie fala deszczu, który jest tak intensywny, jakbym stał pod prysznicem. Momentalnie jestem przemoczony. Nie ma sensu tego przeczekiwać, za 10 minut będę w domu. Mimo wszystko cieszę się, że ulewa dopadła mnie tu, a nie w Ostrołęce czy Wyszkowie. Wreszcie docieram do domu. Deszcz okazał się bardzo intensywny, ale dość krótki. Nie mam już jednak ochoty dociągać do 300 km. Pokonałem 275 km, więc musiałbym jeszcze zrobić ich 25, a to oznacza katowanie się przed dodatkową godzinę w mokrym ubraniu. Odpuszczam. Jechałem zresztą ponad 13 godzin, mam już powoli dość siedzenia na rowerze.
Wycieczka okazała się bardzo ciekawa i bardzo ładna, mimo powrotu tą samą trasą. Niemal na całej długości drogi były bardzo dobre lub wręcz wzorowe. To ma niebagatelny wpływ na komfort jazdy. Ruch też był bardzo umiarkowany. Ostrołęka nieco rozczarowała jako miasto, ale nie żałuje mimo wszystko. No i miałem dużo szczęście z pogodą - najpierw 6 godzin z przyjemnym chłodem, a potem szczęśliwe omijanie burz prawie do samego domu. A to, że zmokłem pod koniec wcale nie zepsuło samej wycieczki.
Mapka pokazuje moją trasę. Gdyby ktoś potrzebował znać dokładniejszy przebieg to jest on dostępny tu. Polecam na całodniowy wypad, bo trasa jest po prostu ładna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz