Po pięknej, suchej i słonecznej jesieni nastał depresyjny grudzień. Siłą rzeczy nieco spadła rowerowa aktywność. Gdy pada deszcz i wieje wiatr można wybrać się na wycieczkę... ale raz że nie jest to zbyt przyjemne, a dwa że po każdej takiej trasie należy dokładnie wyczyścić rower z piasku i soli. Wręcz szkoda czasem tego roweru i jego napędu, bo przecież w trasie wiele kilometrów pokonuje w niezbyt dla niego dobrych warunkach.
W grudniu pokonałem rowerem zaledwie 230 km, mniej więcej połowę na rowerze szosowym i połowę na górskim. Na mapce załączam trasy powyżej 30 km. Łączna odległość jest śmieszna, ale to w końcu grudzień, wiele osób nawet sporo jeżdżących latem teraz nie przejeżdża nawet kilometra. Ja zimę lubię, ale... no właśnie nie ma jeszcze typowej zimy, raczej taka późna, szara jesień. Moje trasy ograniczyły się raczej do samej Warszawy, bo większość z nich była pokonywana już po zapadnięciu zmroku, a w mieście jakoś przyjemniej.
Pokonałem w ciągu roku nieco ponad 5000 km rowerem. Większość w Warszawie lub jej bezpośredniej bliskości. Gdyby mieć nieco więcej czasu wolnego... Stwierdzam, że w takich warunkach, gdy się sporo pracuje, czasem gdzieś wyjeżdża, a czasem po prostu nie ma pogody, to aby zbliżyć się do 10000 km rocznie trzeba raczej wszystko postawić na rower - jeździć nim dosłownie wszędzie i zrobić z niego podstawową dyscyplinę sportową. Jak ktoś spędza jeszcze wakacje na rowerowej wyprawie, to wtedy bez żadnego wysiłku osiągnie nawet sporo większe roczne przebiegi. Dla kogoś takiego jak ja, traktującego rower jako narzędzie rekreacji, ale robiącego wiele innych rzeczy poza rowerem - 10000 km rocznie to już dość niełatwe zadanie. To znaczy łatwe, o ile będzie celem samym w sobie. A jeśli zrobić taki przebieg "przy okazji" to już trudniej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz