środa, 15 maja 2024

Pneumatycznym kajakiem po jeziorku Powsinkowskim i Wilanowskim

Warszawskie jeziorka: Czerniakowskie, Wilanowskie i Powsinkowskie to wiślane starorzecza. Zresztą, poza granicami miasta jest mnóstwo takich większych i mniejszych zbiorników, ciągnących się po obu stronach rzeki, tworzące charakterystyczny element krajobrazu Urzecza Wiślanego. Po jeziorku Czerniakowskim kajakiem pływam najczęściej. Jest tam łatwy i krótki dojazd samochodem, doskonałe zejście do wody, a samo jeziorko z racji rekreacyjnej funkcji jest czyste i nie zarośnięte. Oczywiście, mogę jeździć na o wiele większy akwen, czyli Zalew Zegrzyński, ale to już ode mnie znacznie dalszy wypad. Z jeziorkiem Powsinkowskim mierzyłem się raz, jesienią zeszłego roku. O wiele ciężej zwodować kajak, bo od razu jest głęboko. W dodatku całe jeziorko zarastają grążele i trzciny, ciężko się wiosłowało. Na jeziorko Wilanowskie nie udało mi się przebić, choć istnieje wąskie przejście. Przejście było tak mocno zarośnięte trzcinami, że utknąłbym w nich na dobre. Jeziorko jest bardzo dzikie, jest tam pełno ptactwa. No ale niemożność przepłynięcia na Wilanowskie uznałem za porażkę. Ostatnio jednak, jadąc w okolicy rowerem, zauważyłem, że teraz, wiosną, są znacznie mniejsze ilości trzcin i warto się pokusić i spróbować raz jeszcze.

Kajak woduję na samym południowym skraju jeziorka. Trzcin nieco mniej niż jesienią, ale i tak trzeba się przeciskać. W końcu bardziej otwarta część, ale tu dla odmiany pełno grążeli. Na wodzie pojawia się kilka łabędzi. To okres lęgowy, lepiej się do nich nie zbliżać, szczególnie w dmuchanym kajaku. Nie chciałbym, by uderzenie dziobem przebiło mi burtę. Omijając ptaki zbliżam się do północnej części jeziorka. Zeszłoroczne rozpoznanie podpowiada mi jak płynąć i jak odnaleźć drogę w labiryncie trzcin zarastających z każdej strony niewielką wyspę. Docieram w końcu do miejsca, gdzie utknąłem i zawróciłem.







Teraz rzeczywiście, po paru metrach walki, udaje się przebić w miejsce, gdzie jest nieco szerzej i da się od biedy wiosłować. Pewnie jacyś wędkarze poszerzyli przejście. Docieram do mostku, górą biegnie ulica Vogla. No to jestem! Jeziorko Wilanowskie. Z początku też wszystko jest bardzo zarośnięte, a w dodatku na wodzie jest mnóstwo pyłków z drzew, tworząc gęsty kożuch. Kawałek dalej jest już lepiej, przede mną widać kolumny i rzeźby Parku Królewskiego w Wilanowie, a z przodu kominy elektrociepłowni Siekierki.





Płynę na północ i minąwszy park skręcam w prawo, wzdłuż odnogi jeziorka, łączącej go z Wilanówką. Tu robi się zupełnie dziko, jak na spływie jakąś leśną rzeką. Są tu różne wodne ptaki, pojawia się nawet wielka czapla. W wodzie leżą powalone drzewa. Docieram w końcu do jazu, dalej już nie da się przepłynąć, gdybym chciał przedostać się na Wilanówkę, musiałbym przenosić kajak. Zawracam.




Kieruję się jeszcze w północną, pokrytą grążelami część jeziorka, potem przepływam w stronę parku, pod jednym z mostków. Wracam jednak na główną część i kieruję się z powrotem. Docieram do mostka, znów przeciskam się wąskim kanałem i przebijam przez trzciny. Jestem na głównej części jeziorka Powsinkowskiego. Znów omijanie gniazd łabędzi, znów przebijanie się przez grążele. Wycieczkę kończę w tym samym miejscu, co ją zacząłem.








Przepłynąłem 7 km. Były to bardzo ciekawe 2 godziny. Mimo że cały jestem w wodnej roślinności i robactwie, to cieszę się, że zrealizowałem to, co nie udało się jesienią. Oba jeziorka okazały się znacznie bardziej dzikie i ciekawe niż Czerniakowskie.


Załączam mapkę wycieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz