Od dwóch miesięcy posiadam pneumatyczny kajak wysokociśnieniowy. Od dawna chciałem mieć coś takiego. Właśnie coś zbliżonego do klasycznego kajaka niż do packrafta. Najbardziej topowe modele są bardzo drogie, więc kupiłem coś pośredniego cenowo i wielkościowo. Mój Aqua Marina Tomahawk K-375 to jedynka, ale sztywny niemal tak, jak kajaki wykonane z tworzywa. Oczywiście, nie ma on ich niezniszczalności w starciu z kamieniami czy pniami drzew, ale ma ogromną zaletę, jaką jest mobilność. Mogę go też trzymać w mieszkaniu, podczas gdy do normalnego kajaka tej wielkości potrzebowałbym garażu. Coś kosztem czegoś. Muszę jednak wyraźnie powiedzieć - kajak nawet w formie złożonej waży ponad 20 kg i jest dużym, objętościowym pakunkiem. Ma wygodny pokrowiec z szelkami do przeniesienia go na plecach, ale zrobienie tego na dystansie większym niż 3 km to już umęczanie się. Tu wygrywają packrafty.
Kajak wymaga pompki, aby nadmuchać go do odpowiedniego ciśnienia (około 0,7 bara), podczas gdy packraft można nadmuchać małym i lekkim workiem. Kajak jest mniej stabilny niż packraft. Jest jednak znacznie bardziej sztywny i szybszy.
Reasumując - należy dokładnie przemyśleć, do czego będziemy używać pneumatyka i wybrać odpowiednią do swoich potrzeb i zasobności portfela konstrukcję. Ja chciałem kajak, bo zawsze pływałem na kajakach. Tomahawk jest jednak nieco inny, niż kajaki polimerowe - ma konstrukcję otwartą z góry, jak łódź, a materiał osłaniający z góry jest na dziobie i rufie tylko na krótkim odcinku. To go upraszcza i potania, łatwiej się do niego wsiada, ale przy większej fali na jeziorze, woda będzie chlapać do środka. Przy deszczu - podobnie, zarówno nasze nogi jak i ewentualne bagaże są zagrożone zamoknięciem. Na dłuższe wyprawy należałoby mieć jakiś fartuch osłaniający całość. Przyznaję, że o tym jakoś nie pomyślałem i dopiero po iluś testowych pływaniach, wszystko wyszło "w praniu".
Za pierwszym razem miałem poczucie ogromnej niestabilności kajaka. Trochę tak, jak po raz pierwszy wsiada się na rower szosowy. Potem to minęło, a kajak okazał się zwrotny i bezpieczny, nawet przy sporym wietrze i fali. Można jednak zapomnieć o prędkości, jaką może rozwinąć zupełnie sztywny, polimerowy kajak. Konstrukcja pneumatyczna mimo wszystko pracuje i nie da się go tak rozpędzić.
Próby robiłem na dwóch stojących zbiornikach - Jeziorku Czerniakowskim i Zalewie Zegrzyńskim. Skala zupełnie inna - tu małe i spokojne jeziorko, a tu wielki otwarty zbiornik, gdzie pływają żaglówki, motorówki i ma gdzie dmuchać wiatr, tworząc dużą falę. O ile po Jeziorku Czerniakowskim pływałem bez żadnych blokad psychicznych, to Zalew Zegrzyński uczył pokory, bo czułem się jak na łupinie. Jednak... po kilku próbach wyczułem kajak, zaufałem mu i mogłem zmagać się z dużym wiatrem i falą, a nawet bardzo silną falą stworzoną przez motorówkę, która postanowiła mnie okrążyć - tu fale naraz uderzyły z wszystkich kierunków, wzajemnie się wzmacniając. Jednak, choć było dość emocjonująco, na kajaku nie zrobiło to wrażenia. Jednym problemem było chlapanie na mnie i do środka przy bocznej fali i tu muszę coś wykombinować.
Nie pływałem kajakiem po rzekach. To utrudnia logistykę, bo muszę wystartować w miejscu A i dopłynąć do miejsca B, ale co potem? Musi być jakiś transport. Pozostaje zaangażować osobę trzecią, a jak na razie nie miałem takiej okazji. Na spokojne rzeki kajak jednak będzie zapewne strzałem w dziesiątkę.
Załączam mapkę moich tras po Zalewie Zegrzyńskim. Łącznie 25 km. Podobny dystans pokonałem po Jeziorku Czerniakowskim, więc mam już za sobą 50 km, wystarczająco dużo, by wiedzieć z czym mam do czynienia. Pora na jakiś kilkudniowy spływ, najlepiej łączący niezbyt wielkie jeziora i rzeki. Czyżby Krutynia lub Sapina? Mam też w planach pętlę mazurską, przez jeziora Mikołajskie, Śniardwy, Tyrkło, Buwełno, Niegocin, Boczne, Jagodne, Tałtowisko i Tałty. Ale to już większe wyzwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz