Mimo że dziś jest święto, to rano musiałem być w pracy. Wracam do domu około południa i cały czas mam w głowie jakąś rowerową trasę. Zalew Zegrzyński? Puszcza Kampinoska? Coś na wschód od Warszawy? Wszędzie jest ponad 100 km, co wymaga raczej zabrania roweru szosowego i trzymania się twardszych nawierzchni. W dodatku każdy plan oznacza długą jazdę w terenie zabudowanym, a jakoś dziś nie mam na to nastroju. Postanawiam wziąć rower górski i ruszyć na przełaj na południe, do wysypiska w Łubnej. A co będzie dalej, zdecyduję już po drodze.
W Lesie Kabackim są tłumy ludzi, a za lasem, gdzie są wyznaczone miejsca do palenia ognia, jest siwo od dymu i tłok jak na plaży w Mielnie. Szybko mijam to miejsce i kieruję się w stronę Konstancina. Przecinam ulicę Prawdziwka i szutrową drogą docieram do lini kolejowej. Dalej znów jest asfalt. Jeszcze chwila i mijając bokiem centrum Konstancina docieram do pięknego Parku Zdrojowego. Malowniczo wiją się zakola i rozlewiska Jeziorki. W samym parku, podobnie jak w Lesie Kabackim - niestety też pełno ludzi.
Kawałek dalej zaczynają się leśne uliczki i wille. Co ciekawe, niektóre z nich są opuszczone i w bardzo złym stanie, mimo że dawniej były to wręcz pałace. Tuż za parkiem jest właśnie taki dom, można bez problemów wejść do środka. Aż dziwne że popadł w taką ruinę.
Przecinam drogę w kierunku Baniochy i wkrótce docieram do parkingu, gdzie
zaczyna się leśna ścieżka ze stacjami treningowymi. Według mapy w telefonie
muszę kierować się dokładnie na południe. Wkrótce leśna droga robi się węższa,
pojawia się coraz więcej wilgoci i docieram do... bagna. Tu droga się kończy,
mimo że na mapie jest. To teren rezerwatu Obory.
Wracam kawałek, kieruję się na zachód. Droga to jakaś przecinka, pełna błota, piachu i gałęzi. Ciężko jechać. Wracam jeszcze raz na lepszą ścieżkę. Znów na zachód, aż pojawia się solidna przecinka przeciwpożarowa z drogą. Ta objeżdża nieszczęsne bagno od południa, ale gdy kieruję się tak jak nakazuje mapa... ścieżka szybko zanika w gęstym lesie. W dodatku pełno tu połamanych drzew i trzeba się przedzierać.
Wreszcie widzę już asfaltową szosę i... siatkę ogrodzeniową. Cholera, jestem na czyjejś działce, tyle że ktoś ogrodził ją tylko od strony drogi, a od lasu swobodnie można wejść. Brama wygląda na zamkniętą, więc cofam się, znów przedzieram, jakoś bokiem obchodzą tą nieszczęsną działkę i nieźle podrapany docieram w końcu do asfaltu. Okazuje się, że ogrodzenie rzeczywiście było tylko od strony frontowej, w dodatku brama była lekko uchylona i dało się wyjść. Klnę pod nosem.
Znów jadę na południe. Droga jest dość solidna, ale mocno rozjeżdżona i są straszne doły. Według mapy wysypisko Łubna jest już blisko. Chcę dojechać do niego z tyłu i wejść na szczyt. Musi być fajny widok na okolicę. Kiedyś już tu byłem, pamiętam tylko, że były okropne piachy i jazda była dość męcząca. Teraz piachy są, ale to nie one są największą przeszkodą. Droga robi się bardzo błotnista. Do tego stopnia, że nie da się jechać, muszę prowadzić rower i to jakoś bokiem, przez las. Potem kawałek jazdy i znów prowadzenie. Wysypisko jest obok, ale oddzielają mnie od niego jakieś mokradła, więc odpuszczam. Decyduję się przedrzeć do drogi łączącej Konstancin z Górą Kalwarią. Znów miejscami tonę w błocie i koleinach po kolana. Ale cóż się dziwić, cały teren jest bagnisty i wszędzie stoi woda. Przypominam sobie, że kiedyś jechałem jakoś w tej okolicy do budynków dawnego dywizjonu przeciwlotniczego, ukrytych w pobliskich lasach. To był koszmar właśnie z powodu błota.
Wreszcie droga robi się nieco bardziej przejezdna. Mogę normalnie jechać, choć teraz pryska na mnie błoto, które oblepiło opony. Docieram do miejscowości Brześce. Tu jest normalny asfalt, kieruję się w stronę Wisły, do dobrze znanej mi i chyba całej rzeszy rowerzystów drogi między Gassami i Górą Kalwarią. W Podłęczu skręcam na południe. Teraz czeka mnie kilka kilometrów jazdy, ale po przeprawie przez błota jest ona czystą przyjemnością. Docieram wreszcie do torów kolejowych i skręcam w szutrową drogę w stronę Wisły. Po kilkuset metrach zatrzymuję się i wprowadzam rower na nasyp. Przede mną piękny i zabytkowy most kolejowy.
Słyszałem, że linia ta jest od dawna wyłączona z ruchu pasażerskiego. Czasem
kursują po niej pociągi towarowe. Szyny i trakcja są w bardzo dobrym stanie,
działają też semafory. Ale jak często może taką linią jechać jakiś pociąg? Już
jadąc tu miałem w planach pokonanie Wisły w tym miejscu. Na most niby wchodzić
nie wolno, ale ludzie regularnie tędy chodzą. Co prawda w czasie mojej
"teleportacji" na drugi brzeg nie zamierzam jechać, a prowadzić rower - most
ma nawierzchnię z desek, pomiędzy nimi są spore szczeliny i widać wodę 20 m
niżej. Można też łatwo trafić w jakiś gwóźdź i uszkodzić sobie oponę. Widoki
są bardzo ładne - na Wisłę i niedaleki most drogowy.
Po kilku minutach jestem na drugim brzegu. Teraz kieruję się wzdłuż wału i samą jego koroną. Kilkaset metrów dalej docieram do mostu drogowego, gdzie muszę wprowadzić rower po stromych schodkach. Jest tu wąski chodnik. Widoki są równie ładne jak z mostu kolejowego, zauważam, że na południu są dwa betonowe nabrzeża, tak jakby kiedyś pływał tam prom. Postanawiam dotrzeć do tego na lewym brzegu rzeki.
Za mostem chodnik kończy się i muszę jechać ruchliwą drogą pozbawioną pobocza. Ta droga to zawsze był dramat dla rowerzystów, bo była szalenie niebezpieczna. Jedna za drugą pędziły ciężarówki, mijając dosłownie na milimetry. Nic przyjemnego. Na węźle drogowym zjeżdżam w prawo i kieruję się pod drogą, na południe. Przejeżdżam nad wałem przeciwpowodziowym i wkrótce docieram do miejsca, które widziałem z mostu. To coś w rodzaju małej plaży - można tu dojechać samochodem, są piaszczyste łachy i piękne widoki.
Wracam do drogi nr 50 i wspinam się na skarpę wiślaną. Jest tu jakaś spacerowa
ścieżka, więc wybieram ją a nie pobocze drogi. Wyraźny gwizd lokomotywy
dochodzący z oddali daje do zrozumienia, że jednak most kolejowy dalej jest
użytkowany. Po chwili docieram na szczyt, skręcam w prawo i dojeżdżam do
budynków dawnej jednostki wojskowej. Jest tu charakterystyczny czołg T-34
stojący na cokole. Nawet nazwę ma kojarzącą się z tym pojazdem.
Przez dawne place apelowe i pomiędzy garażami i koszarami dojeżdżam na rynek w
Górze Kalwarii. To bardzo popularne miejsce wśród rowerzystów poruszających
się na rowerach szosowych. Są tu dwie kawiarenki - Góra Kawiarnia i Góra
Kolarska. Przyczyn fenomenu popularności tej miejscowości nie rozumiem i nigdy
chyba nie zrozumiem. Czemu ta Góra Kalwaria? Wokoło Warszawy jest tyle innych
bardzo dobrych asfaltów i pustych dróg. Czemu ten kierunek jest taki modny?
Szczególnie, że większość szosowców którzy tu przybywają, robi to wyłącznie
dla tzw. lansu, bo żadni z nich poważni kolarze i zawodnicy - przyjeżdżają,
piją kawę i wracają. Znam osobiście takich, co robią to kilka razy w miesiącu.
Jadę na północ, w stronę Warszawy. Czeka mnie wiele kilometrów asfaltem, więc postanawiam nieco to urozmaicić, wybierając drogę szutrową w pobliży Wisły. W Dębówce zjeżdżam z szosy i wśród wiślanych starorzeczy ciesze się malowniczymi widokami. Docieram do Gassów, gdzie jest popularny prom przez Wisłę. Robię kilka zdjęć i wracam na wał. Potem już zaczyna się bardzo dobry asfalt, więc zjeżdżam na niego, bo robi się już późno, a nie chcę przedłużać wycieczki.
W Ciszycy mijam popularną plażę. Miesiąc temu jak tu byłem to leżało sporo śniegu. Dziś ludzie robią grille i jest pełno samochodów. Jeszcze kawałek dalej - charakterystyczny mostek nad Jeziorką i jej ujście do Wisły. Dla porównania pokazuję też zdjęcia z Ciszycy równo sprzed miesiąca - z 3 kwietnia.
Do domu pozostało ok. 10 km. Skręcam w stronę Powsina. Tu również są wiślane starorzecza, do których należy całkiem ładne jezioro Lisowskie.
Mijam Powsin, wjeżdżam do Lasu Kabackiego, gdzie muszę wprowadzić rower pod stromą i przegrodzoną w tym miejscu barierkami skarpę. Jeszcze kilkanaście minut i jestem w domu. Wycieczka bez większego celu okazała się bardzo ciekawa. Objechałem lewobrzeżną, środkową część Urzecza - regionu rozciągającego się od mniej więcej ujścia Pilicy i Wilgi do Wisły, aż po Most Łazienkowski. Urzecze jest bardzo ładne i malownicze, ściśle związane z Wisłą i jej dzikim przebiegiem. Duża ilość jeziorek i podmokłych terenów to starorzecza królowej rzek Polski. Mam w planach objechanie całego Urzecza po obu brzegach, ale to trasa licząca około 200 km, raczej na rower szosowy a nie górski. Za Górą Kalwarią najbliższym miejscem gdzie można pokonać Wisłę jest prom przy elektrowni "Kozienice", a to już spory kawałek. Inna sprawa, że rower górski pozwala w takim terenie dotrzeć w miejsca niedostępne dla roweru szosowego. Coś za coś.
Wycieczka liczyła 70 km i miała kilka przygodowych fragmentów w lasach na
południe od Konstancina - przedzieranie się, szukanie drogi, taplanie się w
błocie. Zajęła mi w związku z tym aż 5 godzin. Ogólnie była bardzo ładna i
polecam każdemu jakiś podobny wariant.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz