Po kilku dniach silnych mrozów, które w okresie świąt uniemożliwiały dłuższe
wycieczki rowerowe, ma nadejść wyraźne ocieplenie. Jako że wybieram się na dwa
dni do "siedliska" moich Rodziców, które jest położone kilkanaście kilometrów
za Płockiem, to postanawiam zabrać ze sobą rower. Liczę, że pogoda będzie na
tyle znośna, że uda się przed samym końcem roku coś jeszcze ciekawego
przejechać. Układam sobie w głowie nawet trasę, która ma prowadzić na północ,
wzdłuż doliny Skrwy Prawobrzeżnej, aż do jeziora Urszulewskiego. To drugie pod
względem powierzchni naturalne jezioro województwa mazowieckiego po jeziorze
Zdworskim. Przyznać jednak trzeba, że leży ono już na pograniczu województwa
Kujawsko-Pomorskiego i nie znajduje się w całości na Mazowszu.
We wtorek pracę kończę kilkanaście minut po 23. Od razu ruszam w trasę. To
niby około 150 km, ale jestem zmęczony i nie jadę jakoś szybko. W wielu
miejscach drogi są pokryte śniegiem i trzeba uważać. Na miejscu jestem dopiero
przed 2 w nocy. Szybko kładę się spać i momentalnie zasypiam.
Rano nie mogę się podnieść. Choć zegarek był nastawiony na 8:30 to wstaję
godzinę później. Jem śniadanie, ubieram się i pakuję na wycieczkę. Dość mocno
wieje, temperatura wynosi około zera stopni, ale na wietrze będzie znacznie
silniej odczuwalna. Sama "procedura" ubrania się na dłuższą rowerową wycieczkę
w takich warunkach zajmuje nieco czasu. A tu jeszcze muszę wyciągnąć rower z
bagażnika, złożyć go do kupy, zagotować wodę do termosu, wziąć jakieś awaryjne
ciuchy do plecaka. Wyjeżdżam w końcu o godzinie 10:30. Strasznie późno,
straciłem dobre 2 godziny światła, ale liczę, że wrócę tu o zmroku. Planowana
trasa to około 42 km w jedną stronę, więc całość wyniesie około 85 km, chyba
że jakoś zmodyfikuję powrót, wtedy może być nieco więcej.
Początkowo poruszam się zamarzniętymi polnymi drogami w stronę Bożewa. Wiatr
wieje jakoś z boku, na szczęście nie jest zbyt dokuczliwy. Wystarczają zwykłe,
cieńsze rękawiczki. Druga, znacznie grubsza para spoczywa na razie w plecaku.
W Bożewie docieram do asfaltowej drogi i kieruję się dokładnie na północ, w
stronę Mochowa.
Po kilku kilometrach docieram do tej miejscowości i tu już muszę wyjąć telefon
z mapą, by zorientować się w sytuacji. Wolę unikać większych dróg, a najlepiej
jechać takimi zupełnie pustymi. Skręcam w kierunku Żurawina. Tu już kończy się
asfalt, jest tylko pokryty śniegiem i lodem szuter. Docieram w końcu do małej
wioski, gdzie muszę zjechać w dół, ze stromej skarpy, jaką tworzy w całej
Wysoczyźnie Płockiej dolina Skrwy Prawobrzeżnej. To dość wyjątkowa formacja
jak na ogólnie płaskie Mazowsze, cały przebieg tej rzeki jest niezwykle
malowniczy. Niestety z początku mylę właściwą drogę i docieram tylko do
czyjegoś domu, ale po powrocie jadę już tak jak trzeba. Wkrótce młyn, tama na
rzece i jestem po drugiej jej stronie. Co ciekawe, tu nie ma tak wysokiej
skarpy.
Moja dalsza trasa to lokalne drogi, którymi mam zamiar dotrzeć do miejscowości
Gójsk, gdzie przetnę ruchliwą drogę krajową nr 10. Jazdy nią chcę uniknąć za
wszelką cenę, zimą jest to bardzo niebezpieczne. Pozostało mi do niej około 10
km, ale muszę nieco pokombinować. Co i rusz wyciągam telefon i sprawdzam jak
mam dalej się kierować. Momentami są to niemal całkiem zasypane śniegiem leśne
szutrówki i jazda nimi nie jest zbyt szybka, a za to wysysa sporo sił. W końcu
teren staje się nieco bardziej falisty, wspinam się na sporą górkę, zjeżdżam w
dół i docieram do Gójska. Tu muszę pojechać jakieś 500 m wzdłuż ruchliwej
"dziesiątki", ale tu na szczęście są chodniki oddzielone od jezdni barierkami.
Fotografuję spory i ładny kościół i kieruję się dalej na północ.
Droga zagłębia się w ładne lasy, jedzie się teraz bardzo przyjemnie. Po kilku
kilometrach przecinam linie kolejową, którą chwilę wcześniej przejechał
pociąg. Widzę w oddali jeszcze jego tył. Chwilę później docieram do Szczutowa
i jeziora Szczutowskiego. To też spory zbiornik wodny, ale mniejszy niemal
dwukrotnie od bliskiego już jeziora Urszulewskiego. Teraz cała jego
powierzchnia jest zamarznięta.
Kawałek za Szczutowem skręcam w lewo w ruchliwą drogę nr 550, łączącą Sierpc z
Rypinem. Tu jeżdżą TIR-y i dużo samochodów osobowych. Nie jedzie się zbyt
komfortowo. Docieram do tabliczki informującej o wjeździe do województwa
Kujawsko-Pomorskiego. Tuż obok w lesie jest parking nad jeziorem Urszulewskim.
Docieram tam po chwili, zostawiam rower i schodzę nad samo jezioro.
Rzeczywiście duże! Robi wrażenie, bo ma rozmiar wielu jezior typowych dla
Mazur czy Pomorza.
Wracam do ruchliwej drogi. Muszę przemęczyć się jeszcze około 4 km
na północ, do Urszulewa. Mimo pięknych lasów skupiam się na drodze i lusterku,
obserwując zbliżające się do mnie samochody. Widoczność jest taka sobie, więc
mam włączone lampki, mimo jazdy w jaskrawej kamizelce odblaskowej i jakby nie
patrzeć - pełni dnia. Tuż za wjazdem do Urszulewa kieruję się na plażę nad jeziorem.
Tu również jest parking, ale tym razem rzeczywiście jest to plaża, a nie samo
dojście do wody. Jest kilka pomostów, robię nieco zdjęć. Stąd chyba najlepiej
widać jak duży jest ten zbiornik wodny.
Wracam wreszcie do drogi i na szczęście dosłownie 200 m dalej zjeżdżam już na uliczki Urszulewa. Teoretycznie osiągnąłem mój cel i mogę wracać, ale kusi mnie położona jeszcze kilka dalszych kilometrów na północ miejscowość o jakże uroczej nazwie Warszawka. Skoro tu już jestem to grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie sfotografować się przy jej tabliczce :).
Kieruję się dalej na północ, już teraz lokalnymi i pokrytymi śniegiem i lodem drogami. Jednak jedzie się względnie szybko, wiatru jakoś nie odczuwam. Muszę odbić gdzieś w prawo, potem w lewo, w zupełnie zaśnieżoną szutrówkę. Wreszcie jestem. Kilkanaście budynków zbitych na małej przestrzeni. Niestety nie ma tabliczki, na budynkach też nic nie ma, są jedynie numery. Rozczarowanie jest spore. No ale zaraz, na mapie jest jeszcze Warszawka-Kolonia, zaraz obok. Może tam będzie tabliczka? Niestety, tam również tabliczki nie ma. Pozostaje mi tylko zrobić zdjęcie dokumentujące, że byłem w Warszawce ;)
Teraz lokalnymi drogami robię małą pętelkę i zawracam na południe. Czeka mnie już tylko powrót. I teraz okazuje się czemu tak lekko mi się jechało. Wiatr jest i to całkiem spory! Tyle że wiał mi w plecy, a teraz wieje w twarz. Gdy jestem już zmarznięty, głodny i zmęczony. A do domu niemal 50 km. Wyjmuję jeden z batoników, ale jest tak zamarznięty, że z trudem odgryzam kawałek. Nawet ten mały kęs czegoś słodkiego poprawia jednak humor i jakoś zapełnia żołądek. Postanawiam uniknąć powrotu tą samą trasą i objechać jezioro Urszulewskie od drugiej strony. Tam będą lokalne, leśne drogi i nie będzie ciężarówek, ani wiatr nie będzie tak przeszkadzał. Mijam północny koniec jeziora i przez letniskowe miejscowości kieruję się jego wschodnim brzegiem na południe.
Niestety w wielu miejscach są otwarte bramy i wyskakują za mną i gonią mnie wiejskie psy. Nie gryzą, ale jest to irytujące. Zastanawiam się czy na przyszłość nie wozić ze sobą jakiegoś solidniejszego "argumentu" na wypadek takich sytuacji. Moja irytacja wynika też pewnie z wiatru, który mimo lasu jakoś specjalnie nie ucichł. W końcu jednak mijam całe jezioro i wracam do drogi nr 550. Pojadę nią około 8 km w stronę Sierpca i potem znów odbiję gdzieś w bok. Po prostu asfaltem jest szybciej niż leśnymi drogami w śniegu, a zaczyna już się ściemniać. Chcę ujechać jak najwięcej, by do znanych już mi okolic dotrzeć jeszcze przed kompletnymi ciemnościami.
Jazda ruchliwą drogą jest mało przyjemna. Zimno, pod wiatr, średnia spada wyraźnie, co chwila mija mnie rozpędzony samochód. W dodatku zaczyna padać coś w rodzaju śniegu z deszczem. Warunki paskudne. Jednak w końcu docieram do drogi, która mam odbić w prawo, by ominąć przejazd przez sam Sierpc. Jak się okazuje, jest tu liczący 261 m maszt RTCN Płock / Rachocin. Teraz szczyt konstrukcji tonie w chmurach, ale miejsce gdzie się zatrzymałem jest przy kotwie ostatniej z lin odciągowych i z tej perspektywy maszt wygląda bardzo ciekawie. Tu też zjadam banana i wypijam kubek gorącej wody z termosu. Oj tak, było mi już potrzebne coś gorącego. Od razu lepiej!
Leśna droga prowadzi przez dość falisty teren. No tak, to znów dolina Skrwy, zjeżdżam w dół, ale zaraz potem wjeżdżam pod stromą skarpę po drugiej stronie. Tu dolina jest znacznie węższa i tworzy coś w rodzaju jaru. Dalsza droga w powoli zapadających ciemnościach nie pozwala na zbytnie rozpędzenie roweru - jest tu zbyt faliście i nierówno. W końcu docieram znów do drogi nr 10 i kawałek muszę nią pojechać na zachód. Na szczęście jest tu pobocze. Skręcam na południe w jakąś lokalną drogę, przejeżdżam pod linią kolejową i znów zjeżdżam w dolinę Skrwy. To już chyba ostatnie zdjęcia tego dnia, zaraz zrobi się zupełnie ciemno. Widać za gałęziami ciekawy most kolejowy, ale nie jestem pewien czy dobrze wyjdzie w tych warunkach oświetleniowych.
Jestem na przedmieściach Sierpca, ale samo miasto już minąłem. Kawałek jadę asfaltową drogą, ale logika nakazuje odbić na szutrówkę, by dotrzeć do drogi nr 541 Sierpc - Mochowo. Tam już nie będę musiał nawigować, bo trasę znam na pamięć. Kilka kilometrów na zmianę szutrem i asfaltem i docieram do Bledzewa. Jest już zupełnie ciemno. Wypijam jogurt i znów kilka łyków gorącej wody. Do Mochowa już asfalt z niezbyt wielkim ruchem, ale to 8 km. Niby blisko, ale jestem już zmęczony i droga strasznie mi się dłuży. Wieje teraz jakoś nieco z boku i tak mocno to nie przeszkadza, ale zaczyna znów padać śnieg z deszczem. Już mam powoli dość.
Wreszcie Mochowo. Tu kieruję się na Bożewo, do którego jest kolejne 5 km. Dłuży mi się jeszcze bardziej. W końcu jednak docieram. Do domu Rodziców jeszcze kilka kilometrów, ale teraz dla odmiany polnymi i leśnymi drogami z dala od zabudowań. Pada mi przednia lampka, więc muszę ją wymienić na zapasową. Jest na tyle ciemno, że jazda bez oświetlenia w tych warunkach jest niebezpieczna. Przecinam las, docieram wreszcie do domu. Uff... wyszło jak się okazuje równo 100 km, z czego druga połowa pod wiatr. Trasa dała mi w kość, bo nie była to lekka przejażdżka wyłącznie po gładkich asfaltach, a momentami solidna przeprawa w śniegu. Mam szczęście, bo docieram akurat na obiad :)
Trasa okazała się ciekawa, a samo jezioro zdecydowanie piękne i godne odwiedzenia go latem. Rozczarowała mnie Warszawka brakiem jakiejkolwiek tabliczki, no ale cóż... Ogólnie jestem zadowolony z wycieczki. Załączam jej mapkę.
Grudzień to nie jest najlepszy miesiąc na takie trasy, choć ma pewien urok. Krótkość dnia sprawia jednak, że trzeba liczyć się już z jazdą po ciemku. To ostatnia wycieczka rowerowa w tym roku i ostatnia która sięgnęła 100 km.
Wieczorem jadę jeszcze pod płocką rafinerię, by sfotografować ją w nocy... niestety mgła jest tak gęsta, że nie daje mi żadnych szans. Nawet z parkingu pod samym zakładem nie widać kominów i pochodni! Co gorsza kolejnego dnia rano mgła zalega cały czas i przychodzi odwilż. Nie ma sensu nawet iść na spacer, w lesie jest jedno wielkie lodowisko. Dobrze, że nie zwlekałem z rowerową wycieczką, bo teraz byłaby już niewykonalna.