Od kilku dni w Polsce de facto jest stan wyjątkowy... choć oficjalnie go nie wprowadzono. Rozporządzenia rządowe o zakazie zgromadzeń na szczęście nie obejmują samotnych wycieczek rowerowych. Na takiej trasie nie stykam się z nikim, trudno więc bym albo ja kogoś zaraził, albo ktoś zaraził mnie. W dodatku jest bardzo pusto na drogach, czego nie można powiedzieć o parkach i lasach, gdzie mimo obostrzeń są tłumy spacerowiczów, rowerzystów, biegaczy. Nie jest to taki kontakt jak np. w sklepach, gdzie też są tłumy, no ale takie koncentracje ludzi nie są teraz pożądane. Jako że potrzebuję ruchu jak powietrza, to korzystając z wolnego dnia w pracy i pięknej pogody, postanawiam zrobić ciut dłuższą wycieczkę rowerową, tak jednak planując trasę, by względnie z nikim się nie spotykać.
Postanawiam objechać całą Warszawę dookoła, a dokładniej jej centrum. Gdyby objeżdżać administracyjne granice miasta, to wycieczka miałaby długość ponad 150 km, a na tyle dziś nie mam czasu. Postaram się jednak utrzymać minimum 10 km odległości od centrum miasta.
Ruszam dość późno, bo dopiero wczesnym popołudniem. Mimo pięknej, choć zimnej pogody na ulicach nie ma prawie nikogo. Ludzie jednak boją się koronawirusa, większość respektuje wprowadzone ograniczenia. Waham się dłuższą chwilę jak jechać, ale w końcu ruszam na zachód. Tu kolejne wahanie - czy lotnisko Okęcie objeżdżać od południa czy od północy. Wybieram drugi wariant. Mijam Tory Wyścigów Konnych na Służewcu, a później uliczkami mokotowskiego "Mordoru" docieram do ulicy Woronicza. Od kilku dni zyskała ona połączenie ze Żwirki i Wigury, co mocno zmienia układ komunikacyjny całej okolicy. Nowa ulica, więc ma niejako w standardzie porządne ścieżki rowerowe.
Kieruję się dalej na zachód, docieram do ulicy Grójeckiej, a potem do Alej Jerozolimskich. Tu jednak jest problem. Dalej na zachód są rozległe tereny należące do PKP, wielkie węzły torów kolejowych. Nie ma jak tam przejechać rowerem szosowym, a i na górskim to jest wyzwanie. Skręcam wiec nieco na południe i ulicą Popularną docieram do dzielnicy Włochy.
Tu odbijam jeszcze dalej na południe, w kierunku Ursusa. Ta niegdyś peryferyjna dzielnica miasta zyskała od pewnego czasu połączenie z Jelonkami i Bemowem przez nowo wybudowany wiadukt nad torami kolejowymi. Całe dziesięciolecia nie było tam jak przejechać, a teraz jest to wygodna i szybka trasa. Na chwilę zatrzymuję się na samym wiadukcie.
Dalej jadę już dokładnie na północ. Dawniej ulica Lazurowa była synonimem początku Warszawy gdy wjeżdżało się do niej od zachodu - były tu pola ziemniaków i nagle za ulicą zaczynały się blokowiska Jelonek. Obecnie budowane są dookoła liczne osiedla, a wąska niegdyś Lazurowa stała się szeroką arterią. Wieje tu jednak silny, przeciwny wiatr, co sprawia, że muszę zdrowo się namęczyć.
Mijam trasę S8, mijam zabudowania Wojskowej Akademii Technicznej. Teraz muszę ominąć kolejne lotnisko - sportowe na Bemowie. Wybieram wariant od strony zachodniej. Przecinam obszary leśne, mijam w końcu wysypisko śmieci w Radiowie. Jeszcze kawałek na północ. Docieram do skraju Puszczy Kampinoskiej. Pora odbijać na wschód. Uliczki Wólki Węglowej, potem największy chyba warszawski cmentarz. Tu również nie ma prawie nikogo.
Docieram do ulicy Pułkowej. Teraz trzeba pokonać Wisłę. Wariant przez Nowy Dwór Mazowiecki odpuszczam z miejsca - to dobre 40 km wydłużenia trasy. Kieruję się na niezbyt odległy Most Północny. Ale tu wieje! Dopiero nad otwartą przestrzenią wiatr staje się wręcz dokuczliwy. Na szczęście po zjechaniu z mostu będę jechał trochę w kierunku południowym, czyli z wiatrem w plecy. Uff... duża ulga, bez problemów rozwijam 35 km/h i utrzymuję tą prędkość.
W tym rejonie Warszawy sporą przeszkodę stanowią również tory kolejowe. Postanawiam je pokonać wzdłuż Trasy Toruńskiej, bo jest to najmniej kłopotliwy wariant. Mijam elektrociepłownię na Żeraniu, potem największy chyba skład kontenerów w mieście.
Docieram na Bródno. Teraz muszę ominąć jeszcze budowę metra, więc trzymam się Trasy Toruńskiej. Kieruję się dalej w stronę Zacisza i Ząbek. To również była niegdyś prowincjonalna dzielnica gdzie były dziurawe i wąskie drogi, ale teraz zbudowano tu spore osiedla i zupełnie nową dwupasmówkę z dobrymi ścieżkami rowerowymi.
Docieram do Ząbek. Kieruję się na południe, chcąc dotrzeć do ulicy Żołnierskiej, niegdyś też wąskiej, a obecnie dwupasmowej. Przejeżdżam przez jakieś osiedle, docieram w końcu do lasu i... okazuje się, że z tej strony nie ma jeszcze gotowej ścieżki rowerowej. No nic, wracam kawałek i jadę jeszcze dalej na wschód, do ronda między Ząbkami i Zielonką. Tu skręcam na południe, tu jest już ścieżka rowerowa.
Znów mam wiatr w plecy, wiec rozwijam dużą prędkość i bez wysiłku ją utrzymuję. W dość ekspresowym tempie docieram do Rembertowa. Teraz już niemal prosto do domu. Kieruję się wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Szkoda, że nie jest już przejezdny Most Południowy, bo to by pozwoliło na ciekawszy wariant. Ale myślę, że to kwestia kilku miesięcy. Przecinam Wisłę ponownie.
Dalsza trasa jest już bez większej historii. Wiatr wieje w plecy, jedzie się więc idealnie. W Wilanowie zauważam nowe i ciekawe udogodnienie. Są tu swoiste "fotoradary" które mierzą prędkość rowerzysty i informują go, czy ma jechać tak jak jechał, czy przyspieszyć, czy może zwolnic, by nie stać na kolejnych światłach. Fajne i użyteczne rozwiązanie. Część urządzeń jest jeszcze nieaktywna, ale cześć już działa.
Mijam Miasteczko Wilanów, mijam Powsin i Kabaty. Docieram do domu. Wycieczka to nieco ponad 88 km. Jako że teraz należy trzymać dystans od większych skupisk ludzi to go utrzymałem ;) niemal na całej trasie odległość od centrum miasta przekraczała 10 km. Nie spotkałem niemal w ogóle rowerzystów, a i zwykłych przechodniów było niewiele. Ruch samochodowy był minimalny. Wycieczka mimo wiatru okazała się całkiem przyjemna i pozwoliła oderwać się od tych wszystkich przytłaczających informacji.
Dwa dni później obostrzenia powiększyły się. Teraz już nie można jeździć rekreacyjnie i przebywać na terenie parków i lasów. Pozostaje mi jeździć rowerem do pracy, to nie jest zabronione i jest bezpieczniejsze z punktu widzenia epidemiologicznego niż komunikacja miejska.
Na koniec podsumowuję pod kątem roweru aż dwa miesiące. Zawsze robię to co miesiąc, ale tym razem w lutym było tego roweru na tyle mało, że nie było sensu tego podsumowywać. Skupiałem się na przygotowaniach biegowych, by w końcu nie pobiec w biegu do którego się przygotowywałem... Tuż po jego odwołaniu przerzuciłem się na rower. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu uda się sporo pojeździć, a zakazy i cała epidemia nie potrwają długo.
Mapka tradycyjnie przedstawia wszystkie trasy, które przekroczyły 30 km. W ciągu tych dwóch miesięcy zimy pokonałem rowerem 700 km. Warto jednak dodać, że w marcu było ich 600 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz