▼
środa, 24 kwietnia 2019
Rowerowa wycieczka nad Zalew Zegrzyński
Dziś mam względnie wolny dzień. Postanawiam wykorzystać go na rowerową wycieczkę. Jednak już od wczoraj nad Polską przemieszcza się istny huragan, wiejący z południa. Mimo, że jest słonecznie i ciepło, to wiatr naprawdę daje popalić. Choć dziś już nieco słabiej, to i tak zastanawiam się jak będzie mi się jechało.
Ruszam z Ursynowa przez Stegny w stronę Trasy Siekierkowskiej. Nie mam żadnego sprecyzowanego planu, ale myślę by jechać gdzieś na północny-wschód, może w okolice Zielonki i Wołomina. Może objechać wielki poligon w Rembertowie i Zielonce? A może pojechać gdzieś w stronę Radzymina? No zobaczymy co z tego wyjdzie.
Po przekroczeniu Wisły kieruję się nadal wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Wiatr jest silny, szczególnie jego porywy, ale teraz wieje jakoś z boku co niespecjalnie przeszkadza w samej jeździe. Mijam Rembertów i Mokry Ług. To właściwie koniec Warszawy, zaczynają się tu spore kompleksy leśne. Kieruję się na północ wąską i pustą asfaltową drogą. Szybko mijam tabliczkę z napisem "Zielonka". Tu zaczyna się wygodna i dobra ścieżka rowerowa. Po kilku dalszych minutach docieram do ruchliwej drogi łączącej Warszawę z Wołominem. Ostatecznie porzucam plan jazdy wokół poligonu, postanawiam jechać dalej na północ, w stronę Radzymina. Mijam Muzeum Zielonki i przejeżdżam tunelem pod linią kolejową. A potem całkiem nową ścieżką rowerową nad jakimś kanałkiem. Ścieżka jednak wkrótce się kończy, a ja jadę poboczem ruchliwej drogi, którą sznur samochodów kieruje się ku ekspresowej trasie S8 prowadzącej do Białegostoku. To tzw. obwodnica Marek, która bardzo odciążyła ta wiecznie zakorkowaną miejscowość. Przejeżdżam pod trasą i już w znacznie spokojniejszych warunkach kieruję się dalej na północ.
Droga przecina obszar podmokłych torfowisk, z których sterczą kikuty obumarłych drzew. To rezerwat "Horowe Bagno". Droga tu ma wąskie pobocze, ale mam dzięki niemu pewien komfort jazdy. Mimo że ruch jest mniejszy, to i tak co chwila mija mnie rozpędzona ciężarówka. Bez pobocza byłoby to mocno stresujące. Docieram wkrótce do wiaduktu nad starą drogą na Białystok, która nagle z zatłoczonej krajowej trasy zmieniła się w drogę lokalną. Teraz kieruję się przez malownicze lasy w stronę Nieporętu.
Pobocze miejscami jest na tyle dziurawe i niemiłe, że jednak jadę pasem ruchu. Jedzie się jednak przyjemnie i dość szybko, bo wiatr jest tu mało odczuwalny. Bez problemu trzymam 30-35 km/h, aż dziwię się, że idzie to tak lekko. Może wyjść niezła średnia z całej wycieczki. Po dłuższej chwili docieram do skrzyżowania w Nieporęcie. Teraz chwila zastanowienia. Jechać w stronę Białobrzegów i Ryni? Czy może dalej na zachód? Stwierdzam, że wybieram ten drugi wariant. Może dojadę do zapory w Dębem Wielkim, która spiętrza wody Narwi w Zalew Zegrzyński? Na razie muszę minąć most nad Kanałem Królewskim, który jest przedłużeniem Kanału Żerańskiego. Co ciekawe, do dziś pływają po nim wycieczkowe statki Białej Floty. Z mostu rozpościera się ładny widok na port w Nieporęcie i sam Zalew Zegrzyński.
Skręcam w stronę portu i po krótkiej jeździe nabrzeżem z zacumowanymi jachtami docieram na plażę nad samym Zalewem. Widoki piękne!
Pora jednak pomyśleć co dalej. Wiatr jest tu bardzo silny i wyraźnie odczuwalny. Jechało mi się tak dobrze tylko dlatego ze jechałem z wiatrem. A teraz jak bym nie kombinował, to będę wracał pod wiatr. Im dalej od domu odjadę, tym dłuższy odcinek pod wiatr... Rezygnuję z wydłużenia wycieczki. Jadę jeszcze tylko kawałek w stronę Wieliszewa i skręcam w ruchliwą drogę do Legionowa. Liczyłem że będzie tu szersze pobocze, a pobocza zupełnie nie ma! To jednak kilka kilometrów i dotrę do miasta, gdzie już powinno być lepiej. O dziwo wiatr nie przeszkadza tak strasznie jak to sobie wyobrażałem.
Mijam rozkopane Legionowo. W pewnym momencie droga robi się dwupasmowa, a ja zjeżdżam na ścieżkę rowerową. Niestety jest to model wykonany z kostki, który jest dodatkowo nierówny i dziurawy. Jedzie się słabo, ale liczę że od Jabłonny już będzie lepiej. Docieram w końcu do trasy z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego. Tu są całkiem dobre specjalne pobocza dla rowerów. Gdy skręcam na południe... dopiero teraz uderza we mnie cała furia wiatru. Coś niewiarygodnego. Najgorsze są podmuchy, które dosłownie zatrzymują w miejscu. Mimo, że łapię kierownicę w najniższym chwycie i staram się przybrać najbardziej opływową sylwetkę, mimo że cisnę z całej siły, to na liczniku szyderczo widać 17-18 km/h i po prostu nie daję rady więcej. A do domu 40 km pod ten cholerny wiatr!
Co gorsza, po przekroczeniu granicy Warszawy w pewnym momencie znika wygodne pobocze i ścieżka rowerowa. Po chwili męczenia się jakimś chropowatym asfaltem odbijam w prawo, w stronę Nowodworów. Mieszkałem tu kilka lat i znam okolicę, ale chętnie zobaczę co się od tego czasu zmieniło. A zmieniło się bardzo dużo, wyrosło sporo nowych osiedli. Tu gdzie były pola teraz są bloki. Wiatr nadal przeszkadza i to mocno, ja też jestem już coraz bardziej zmęczony. Nie chce mi się jednak sięgnąć do plecaka po czekoladę, którą wożę jako awaryjne źródło energii. W końcu docieram do Mostu Północnego, z którego robię zdjęcie Wisły. Wygląda tu fajnie, tak dziko jak gdzieś zupełnie poza miastem.
Potem skręcam na południe. O ile wcześniej kląłem na wiatr, to teraz już brakuje mi słów. Momentami moja prędkość spada do 15 km/h i nic nie mogę na to poradzić. Wzdłuż Wisły tworzy się prawdziwy korytarz powietrzny, gdzie ta wichura ma się gdzie rozpędzić. Mam tego już serdecznie dość. Ciesze się że zrezygnowałem z wydłużenia wycieczki dalej na północ. Tak została mi jeszcze godzinka szarpania się i będę w domu ;) W dodatku tuż za mną jedzie jakiś typowy "cwaniak" siedząc mi na tylnym kole i korzystając z mojego cienia aerodynamicznego. Oczywiście sam bym zrobił to samo, gdyby było pod kogo się podczepić ;) Tak razem dojeżdżamy aż do mostu Łazienkowskiego. Przyznaję, że jego widok w lusterku motywował mnie by cisnąc mocniej i mu uciec, choć oczywiście było to nierealne. Bez tego dopingu jechałbym jeszcze wolniej.
Ostatnie kilometry do domu to już jazda przez miasto. Wieje dokuczliwie, choć odrobinę słabiej niż nad Wisłą. Wreszcie Wilanów. Gdy skręcam w prawo i wiatr zmienia kierunek... momentalnie rozpędzam się do 30 km/h ;) Nie ma już jednak potrzeby się spinać, wkrótce docieram do domu.
Cała wycieczka była planowana na znacznie więcej, jednak jak się okazuje słusznie postąpiłem skracając trasę. Tak czy siak przejechałem 95 km, z czego połowę pod huraganowy wiatr. Trwało to 4,5 h, co dało średnią 21 km/h. Gdyby nie ten czołowy wiatr to pewnie dałbym radę zrobić średnią ok. 27-28 km/h, no ale nie dało rady. Czuję się jakbym przejechał 150 km w normalnych warunkach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz