piątek, 29 czerwca 2018

Rowerowa wycieczka nad Zalew Zegrzyński

Dziś mam wolne całe popołudnie. Ostatnio niespotykana rzecz ze względu na nawał pracy. Postanawiam nieco rozprostować kości na rowerowej przejażdżce. Gdzie by tu dojechać? Myślę o zamku w Czersku, myślę o objechaniu poligonu w Starej Miłosnej, myślę o dojechaniu nad Zalew Zegrzyński. Wybieram w końcu tą ostatnią opcję. Pogoda jest ładna, ale wieje bardzo mocno z północy. Jadąc nad Zalew pokonam całą drogę pod wiatr, ale później będzie mi się dobrze wracało, jak będę już zmęczony.

Dysponuję czasem maksymalnie do 21:30. Gdy wyruszam o 17 stwierdzam, że dam radę bez problemów. Jednak w czasie jazdy zaczynam lekko powątpiewać czy mi się uda. Wiatr jest obezwładniający, udaje mi się z trudem utrzymywać 20 km/h a i to wyłącznie na gładkim asfalcie. Do tego jazda przez miasto w godzinach szczytu nie jest zbyt przyjemna. Jest głośno, na drogach dla rowerów też panuje spory ruch. Co i rusz staje się na światłach, co wybija z rytmu. Mimo, że wzdłuż lewego brzegu Wisły wiedzie bardzo wygodna rowerowa "autostrada" to celowo wybieram praską stronę. Na wiślanych bulwarach w ciepłe dni gromadzą się tłumy ludzi i ciężko przejechać nawet powoli. Pokonuję Wisłę mostem Łazienkowskim i kieruję się dalej na północ. Mijam Stadion Narodowy, Port Praski i skręcam w prawo, w ścieżkę prowadzącą w pobliżu ZOO. Dawno nie byłem przy słynnych "niedźwiedziach" w Parku Praskim. Często przyjeżdżałem tu jako dziecko, obserwować te zwierzęta. Dziś jednak ich nie ma, widocznie siedzą gdzieś w środku skalnych pomieszczeń. Jadę na północny wschód, wzdłuż ulicy Radzymińskiej. Mijam Targówek i skręcam w uliczki Zacisza. Przecinam tą spokojną dzielnicę, mijam w końcu Bródno i Trasę Toruńską. Jeszcze dość długi kawał przez osiedla Zielonej Białołęki i wreszcie trafiam w spokojne miejsce - drogę prowadzącą dokładnie na północ, wzdłuż kanału Żerańskiego. Asfalt wkrótce się kończy, a droga pozostaje ubitą szutrówką. Całe szczęście, że mam terenowe opony, bo jedzie się względnie komfortowo.




Kilkukrotnie zerkam na mapę i na zegarek. Trochę późno się robi. Postanawiam nie jechać terenowymi ścieżkami nad samym kanałem, a wyjechać na główną drogę prowadzącą do Nieporętu i tam mocniej nacisnąć na pedały.



Wiatr nadal prosto w twarz i nie odpuszcza. Ja też nie odpuszczam. Mijam wreszcie tabliczkę z napisem "Nieporęt", ale czeka mnie jeszcze kilka kilometrów przez samą miejscowość. Samochody stoją w wielkim korku, ja jestem o wiele szybszy. Wreszcie docieram do portu, przejeżdżam koło zacumowanych żaglówek i motorówek.


Jeszcze kilkaset metrów i jestem nad samą wodą. Wiatr tu jest jeszcze większy, ma w końcu otwartą przestrzeń. Na wodzie jest duża fala i mocno chlapie i na mnie, choć stoję dobre 2 metry od brzegu. Robię kilka zdjęć i uzupełniam zapas kalorii paczką kabanosów i jabłkiem. Czuję, że byłem solidnie głodny.






Pora jednak wracać i to w miarę szybko. Mam 2 godziny, a do domu jakieś 45 km. Na szczęście teraz wiatr wyraźnie pomaga. Bez żadnego wysiłku na drodze wyłożonej kostką rozpędzam się do 27-30 km/h i utrzymuje tą prędkość. Postanawiam wracać nieco inną trasą. Po przekroczeniu granic Warszawy odbijam w prawo, w stronę Białołęki Dworskiej. To niby administracyjnie Warszawa, ale teren jest typowo wiejski. Dopiero po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze osiedla bloków.

Docieram wreszcie do Tarchomina. Mieszkałem tu kilka lat, z sentymentem patrzę na znajome okolice. Sporo się zmieniło. Przede wszystkim powstał nowy most - Most Północny. To właśnie nim postanawiam wrócić na drugą stronę Wisły. Widok na dziką w tym miejscu rzekę i zachodzące słońce jest przepiękny.



Dalsza droga to właśnie rowerowa autostrada wzdłuż wiślanego brzegu. Jedzie się bardzo dobrze, a pomaga wiatr wiejący w plecy. Jest 20:30, została mi godzina, więc już nie marudzę, tylko cisnę cały czas 30 km/h. I tak średnia prędkość wypadnie sporo niższa - dojdą światła, zwolnienia itp. Najgorszy odcinek - w okolicach Mostu Świętokrzyskiego, gdzie zawsze są tłumy ludzi udaje mi się pokonać w miarę gładko, choć rzeczywiście ludzi jest pełno. Potem już Dolny Mokotów, Stegny i Ursynów. O 21:30, zgodnie z planem jestem w domu.

Przejechałem 87 km ze średnią prędkością 21 km/h. Jak na rower górski na takim dystansie - nawet dobry wynik. W jedną stronę wiatr strasznie przeszkadzał, za to potem wydatnie pomagał. Szkoda, że gonił mnie czas i nie mogłem pojechać dalej na północ, wręcz objechać Zalewu. Tylko, że wtedy zrobiłoby się 150 km i na takiej trasie musiałbym jechać raz że spokojniej, dwa zrobić przerwę na jedzenie, a trzy - mieć na to czas, którego dziś nie miałem.

Ogólnie wycieczka bardzo udana :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz