Wreszcie nastała prawdziwa wiosna. Jest piękny słoneczny dzień, a ja mam wolne :) Postanawiam więc zrobić jakiś odrobinę dłuższy wypad rowerowy.
Ruszam z Ursynowa na północ. Mijam Stegny, Sielce i jadę wzdłuż Wisły wygodną ścieżką rowerową, która istnieje tu od pewnego czasu. Z każdą chwilą ruch się zagęszcza, w okolicy stadionu Legii osiągając takie natężenie, ze zaczynam wątpić czy to w ogóle ma sens. Dziesiątki i setki rowerzystów, małe dzieci i piesi. Prędkość spada do kilku km/h. A dalej jest jeszcze gorzej, na wiślanych bulwarach są tysiące ludzi, dzikie tłumy. Odbijam więc na jezdnię, gdzie da się w ogóle jechać. Mijam most Gdański, robi się już luźniej. Cały czas jedzie się szybko, wiatr w plecy bardzo pomaga. Za mostem północnym jest już w ogóle luźno, a ja dojeżdżam do granic Warszawy. Teraz odbijam w lewo, w stronę Puszczy Kampinoskiej. Najpierw drogą w kierunku Cmentarza Północnego, a potem już piaszczystymi leśnymi drogami. Prędkość od razu spada, trzeba redukować przełożenia na niższe. Uff... meczący ten piach.
W okolicy polany Opaleń znów są dziesiątki ludzi i samochodów, ale na szczęście szybko ją mijam. Jadę dalej na zachód, przez nasłonecznione lasy. Wyjeżdżam w miejscowości Sieraków na asfaltową drogę, nią znów kilka kilometrów na zachód. I znów szutrowymi a później piaszczystymi leśnymi drogami. Docieram wreszcie w okolice drogi łączącej Truskaw z Palmirami. Jest ona dostępna dla samochodów, ale jest wybrukowana kocimi łbami i fatalnie się ja pokonuje rowerem, w dodatku jest tu wyraźnie pod górę. W okolicach cmentarza w Palmirach zatrzymuję się na chwilę nad jednym z kampinoskich bagien, nad którym straszą kikuty brzozowych pni. Potem jeszcze krótka wizyta na samym cmentarzu, na którym spoczywają ludzie rozstrzelani tu w czasie wojny przez Niemców.
Postanawiam nie jechać już dalej na zachód, tylko wrócić do Truskawia. Ponownie pokonuję brukowaną drogę. W Truskawi wyjeżdżam na asfalt i nim jadę w stronę Warszawy. Teraz jest jednak pod wiatr, niby mogę wycisnąć 30 km/h, ale kosztuje to sporo sił. Docieram do Mościsk, tam skręcam w stronę Bemowa. Ufff... daje w kość ten wiatr. Później już przez warszawskie ścieżki rowerowe na Bemowie, Ochocie i Mokotowie wracam do domu. Łącznie pokonałem 83 km - chciałbym więcej, ale raz te dzikie tłumy w samej Warszawie, a dwa ten wiatr zrewidowały trase do takiego dystansu.
Ogólnie jednak - wycieczka udana :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz