Ostatnio byłem 3 tygodnie temu. Wszedłem sobie na Małą Wysoką i Łomnickie Ramię przy świetnej pogodzie. Żałowałem wtedy, że nie zabrałem ze sobą córki. Teraz udało mi się znaleźć 3 dni wolne z rzędu, więc znów wyskoczyłem w góry, ale zabierając młodą ze sobą.
Jazda z Warszawy w Tatry teraz jest płynna jedynie nocą. "Gierkówka" jest na długich odcinkach jednym wielkim placem budowy, gdzie stoi się w gigantycznych korkach. "Siódemka" dokładnie tak samo. Nie ma dobrej, szybkiej alternatywy. W dodatku sama Zakopianka też jest w przebudowie. Jechaliśmy niemal 7 godzin, byliśmy ok 16 w Zakopanem.
O takiej godzinie można jedynie iść na krótki, rozruchowy spacer. Poszliśmy do Dolinki za Bramką. Zawsze jest pusta. Spotyka się tam pojedyncze osoby nawet w czasie największego szturmu turystów w długie weekendy. Ruch jest tam tak mały, że nie ma nawet budki z biletami. Flo była tam jako zupełny maluch, zimą, na sankach. Nic nie pamiętała, więc sama dolinka jej się bardzo podobała, szczególnie skały i potok. Dolinka jest ślepa, można dojść do końca i wrócić. Brakuje jednak tego łącznika do Ścieżki nad Reglami. Potem okrężną drogą wróciliśmy na Krzeptówki. Nad Tatrami rozszalała się burza z ulewnym deszczem i piorunami. Trochę martwiłem się co do pogody w dniu kolejnym, wszystkie prognozy przestrzegały przed deszczem i popołudniową burzą.
Coraz gęstszymi zakosami zbliżaliśmy się do przełęczy. Coś gdzieś "zamruczało". Myślę sobie - pewnie samolot. Zamruczało kolejny i kolejny raz. No dobra, to nie samolot, ale już niedaleko i w ogóle to pewnie burza przejdzie bokiem. Ściana Osterwy nieco zasłaniała mi widok na południe... jedynie nad wylotem Mięguszowieckiej niebo pod chmurami zrobiło się już nawet nie granatowe, co niemal czarne. I zaczęło grzmieć już bliżej. Niemal wbiegliśmy na przełęcz, dosłownie by ją "zaliczyć". Szybka słitfocia i biegiem w dół.
Grzmiało już porządnie, raz za razem i coraz bliżej. Moje górskie doświadczenie obejmuje kilka burz z oślepiającymi wyładowaniami tuż obok i poczuciem całkowitej bezsilności. Trochę jak żołnierz pod ostrzałem artylerii - jak będę miał szczęście to może mnie nie trafi ;) Flo nie rozumiała jeszcze czemu tak bardzo spieszymy się w dół. Dopiero jeden a potem drugi piorun sprawił że i ona zaczęła biec. Zrobiło się zupełnie ciemno. Zauważyłem że z dołu podleciał śmigłowiec VZZS i przeleciał wzdłuż ściany Osterwy. To mnie przekonało, że burza jest potężna, a oni prewencyjnie obejrzeli ścianę, czy nikt na niej się nie wspina. Zerwał się straszliwy wiatr, na Popradzkim Stawie w dole pojawiły się fale z grzywami. Lunęły potoki deszczu z gradem. Uznałem, że nie ma co się zatrzymywać, grzebać w plecaku i na mokre ubrania nakładać kurtek. Nic by to nie dało. I tak byliśmy totalnie przemoczeni. W dół dotarliśmy w 25 minut, co biorąc pod uwagę wiek Flo (7 lat) jest już dość dobrym wynikiem ;)
Burza już przewaliła się na północną stronę grani, ale nadal mocno padało. Przy stawie... wyszło słońce. Pełen komplet suchych ubrań dla Flo miałem. Dla siebie rzecz jasna nie, więc stwierdziłem że trudno, wyschnie na mnie. Po przebraniu i ogrzaniu, kupiłem nam panierowany ser w schronisku, a potem, ruszyliśmy w dół, do Szczyrbskiego Jeziora. Nie mieliśmy już ochoty na ponowną wspinaczkę na liczącą 2000 m Osterwę by iść dalej do Batyżowieckiego Stawu. To by zajęło zbyt dużo czasu, szczególnie "na mokro". Cały plecak miałem obwieszony ciuchami Flo, aby choć trochę przeschły na słońcu. Do Szczyrbskiego schodziliśmy dość długo, na szlaku ogromne ilości błota. Kusił mnie jeszcze wjazd i wejście na Skrajne Solisko, ale zarzuciliśmy pomysł. Elektriczką podjechaliśmy jedną stację do parkingu Popradske Pleso, skąd po ok. godzinie jazdy - do Zakopanego. Potem zrobiliśmy jeszcze spacerek (jakieś 8 km) z Krzeptówek na bazar pod Gubałówką i z powrotem. Razem z tym spacerem ponad 20 km w nogach, ale młoda zniosła to bez słowa skargi.
Kolejny dzień to znów wczesna pobudka. Plan na dziś - Małołączniak, Kopa Kondracka, może Giewont. W dolinie Małej Łąki o 7 rano nie było jeszcze ludzi. Na Przysłopie Miętusim i w Kobylarzowym Żlebie też nie.
Dopiero na szczycie spotkaliśmy kilku turystów. Co ciekawe - rozdeptane szlaki na Czerwonych Wierchach są rekultywowane, cały teren jest pokryty specjalną siatką jutową i są tabliczki ostrzegające by na nią nie wchodzić.
Widoczność była doskonała - jak na dłoni Pilsko, Babia Góra i Mała Fatra. Trochę się chmurzyło, ale dość silny wiatr minimalizował niebezpieczeństwo burzy.
Zeszliśmy na Kopę Kondracką, gdzie było już więcej turystów. A im bliżej Giewontu tym więcej turystów zupełnie "niedzielnych" - w butach na szpilkach, z reklamówkami w ręku, z małymi dziećmi, ale jednocześnie bez żadnego ekwipunku typu plecak z kurtką od deszczu. Na Przełęczy Kondrackiej i podejściach z obu stron - dzikie tłumy. Pod szczytem Giewontu - długaśna kolejka. Co też ludzie widzą w tej w sumie niezbyt ciekawej górze? Zeszliśmy do Małej Łąki. Dla 7-latki szlak jest dość męczący - wysokie stopnie, a niżej wygładzone, wyślizgane skały. Wreszcie dno doliny, szybki marsz, drobne zakupy. Prysznic, pakowanie i jazda do Warszawy. O 23 byliśmy w domu. Po drodze mieliśmy okazję widzieć Tatry z Krakowa :) A potem potworne ulewy... ;)
Podsumowując - krótki ale fajny wyjazd. Nieco przygód burzowych, zdobyte fajne miejsca. Wejście na Rysy pokrzyżowała pogoda, ale wrócimy tam :) 2 lata temu weszliśmy razem na Krywań, więc wyższe o całe 6 metrów Rysy nie są większym wyzwaniem ;) To jednak pogoda rozdaje karty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz