18 kwietnia wracając z Pragi zatrzymaliśmy się w Karpaczu. Postanowiliśmy z Florką wejść na Śnieżkę. Gdzieś po głowie chodziła mi wcześniej Kralova Hola, ale to jest niemal 400 km od Pragi, więc nasze podróż wydłużyłaby się znacznie. Kralova Hola poczeka, choć niewątpliwie widoki z niej są znacznie piękniejsze niż ze Śnieżki.
Podjechaliśmy do Karpacza, a tam do dolnej stacji wyciągu na Kopę. Ostatni raz byłem tam... pod koniec lat 80-tych. Okazało się, że niezbyt wiele się zmieniło, kolejka nadal ma takie tandetne, drewniane jednooosobowe krzesełka. Liczyłem że nią pojedziemy oszczędzając sobie nudnego jak flaki z olejem podejścia w lesie. Kolejka nie działała, w końcu martwy sezon. Ale i tak bym nie posadził Florki na takim krzesełku, aby jechała sama. Zaczęliśmy więc długie, choć łagodne podejście. W krótkim czasie młoda zaczęła marudzić na swój plecak, więc powędrował od do środka mojego plecaka... no i tak sobie maszerowaliśmy, rozmawiając o przyrodzie, o geologii, o fałdowaniach, o lawinach. Minęliśmy miejsce najtragiczniejszego wypadku lawinowego w historii polskich gór (tak, tak, nie żadna tam lawina co zabiła licealistów na Rysach, tylko właśnie w takich niewielkich górkach jak Karkonosze). Potem pojawiły się już płaty zlodowaciałego śniegu. Doszliśmy do górnej stacji nieczynnego wyciągu, skąd ukazał się szczyt Śnieżki, schowany w chmurach.
Dalsza droga do "Śląskiego Domu" to brukowany chodnik, ceprostrada jaką trudno znaleźć gdziekolwiek indziej. Najbardziej mnie rozbawiła rodzinka, która szła jakoś przed nami, wyprzedziliśmy ich i pani głośno narzekała że jest śnieg i ona kategorycznie nie idzie dalej! Bo jej buty mogą przemoknąć :) Tatuś i dwoje nastoletnich dzieci patrzyło na nią z nieukrywaną złością, bo widać było że bardzo chcieli wejść na szczyt, namęczyli się, a mamusia zrobiła dziką awanturę i nie pozwoliła im iść dalej. Trudno, nie nasza sprawa. Ale te zazdrosne spojrzenia jakie kierowały te dzieci na znacznie od nich młodszą Flo idącą dziarsko dalej - bezcenne :P Minęliśmy wielgachne PRL-owskie schronisko i ruszyliśmy w górę, na niezbyt odległy szczyt. Chmury się podniosły i "latające spodki" stały się doskonale widoczne. Podejście w dużej mierze było pokryte śniegiem i lodem, przyznam że żałowałem że nie mamy raczków. W górę jednak jakoś szło. Szybko dotarliśmy na wierzchołek, który jest na tyle rozległy, że można na nim rozegrać mecz piłkarski.
Tu spotkało nas wielkie rozczarowanie, bo bufet w obserwatorium okazał się zamknięty, co Flo dość mocno przeżyła. Poogladaliśmy panoramę, zrobiliśmy nieco zdjęć i ruszyliśmy w dół. W dół zacząłem jeszcze bardziej żałować braku raczków, albo i pełnowymiarowych raków. Skrócony kijek też nie do końca sprawdza się jako czekan, ale jakoś schodząc bokiem, noga do nogi i wbijając te kijki jak czekany w śnieg - zeszliśmy na dół. Flo policzyła że na podejściu i zejściu leżała raptem 17 razy :P Zna ktoś może sklep gdzie sprzedają raki dziecięcych rozmiarów :)? Chyba zainwestuję, ale coś sam jej zespawam. W Śląskim Domu wypiliśmy gorącą czekoladę, zjedliśmy batoniki i ruszyliśmy w dół. Tu zaczęło się nieco marudzenia, że skoro jest płasko, to żebym ją nieco poniósł na barana. Jak już wrzuciłem ją na kark, to mimo że pozostał mi tylko jeden kijek (drugą ręką trzymałem młodą za stopę, by nie spadła :P ) i mimo że miałem na sobie 30 kg żywego obciążnika i jakieś 8 kg w plecaku - ruszyłem raźno w dół. Z pewnością było to szybsze tempo, niż gdybyśmy szli obok siebie, Flo była troszkę zmęczona. Koło Białego Jaru zdjąłem ją z karku, raz że jest tu stromo, dwa że są jakieś wybitnie koślawe kamienie, jak w dnie potoku, bałem się potknąć. Jednak 300 m dalej, gdy kamienie się skończyły, Flora znów znalazła się "na baranie" (czasem myślę że określenie "na ośle" byłoby trafniejsze :P ). Jeszcze 40 min zejścia urozmaiconego rozmową o ekologii lasu, o roślinach nago i okrytonasiennych, o łańcuchu pokarmowym i doszliśmy do parkingu. Uff... kręgosłup skrócił mi się o 5 cm :P Jeszcze po drodze obiecany Makdonald w Jeleniej Górze - no wiadomo, nagroda za dzielność być musi, kalorie też trzeba uzupełnić. I heja! Do Warszawy. Prawie 500 km, ale od Wrocławia doskonałą S8, więc dość komfortowo. I tak Flo zaliczyła najwyższy szczyt Sudetów, ja sobie przypomniałem jak tam jest. Na jesieni walniemy Kralovą Holę, Kozi Wierch i Rysy. Może Sławkowski Szczyt? Dla Flo idealne trasy - wysoko a łatwo. No i każdy z nich to powalający widok, czego o Śnieżce raczej nie da się powiedzieć. A z czasem - Etnę, Musałę i Wichren, ale to w dalszej perspektywie.
Aha, Śnieżka to również najwybitniejszy szczyt Polski :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz