Krótki wakacyjny urlop spędzamy w tym roku w Burniszkach. To maleńka miejscowość położona tuż przy litewskiej i rosyjskiej granicy, na samym północno-wschodnim krańcu Polski.
Ruszamy z Warszawy, jedziemy droga na Białystok, Łomżę, a później odbijamy w lewo na Giżycko. Przecinamy rozległe wiatrołomy Puszczy Piskiej. Jechałem tędy kilka dni po pamiętnym huraganie, który zniszczył ogromne połacie lasu. Do dziś się nie zabliźniły :/ Mijamy Pisz, Giżycko, Węgorzewo. Naszym pierwszym celem podróży jest wieś Leśniewo. Tutaj, na północ od jeziora Mamry znajdują się dwa bardzo ciekawe obiekty. W czasie wojny Niemcy wymyślili, że na Mamrach zbudują bazę remontową dla U-Bootów. Wymagało to budowy kanału z Bałtyku, oraz szeregu śluz. Tutaj właśnie jest nieukończony fragment kanału, oraz dwie monstrualne śluzy. Jedna z nich jest ukończona w niewielkim stopniu. Kilkaset metrów od niej jest druga, o wiele bardziej zaawansowana. Obiekt jest bardzo ciekawy i wielkie betonowe konstrukcje obecnie są wykorzystywane jako park linowy.
Wracamy do Węgorzewa i jedziemy dalej na wschód, w stronę Gołdapi. W Baniach Mazurskich skręcamy w lewo, przecinamy rozległy kompleks Puszczy Boreckiej i dojeżdżamy do Rapy, dosłownie kilometr od rosyjskiej granicy. W Rapie znajduje się unikalny obiekt. Jest to mała piramida - charakterystycznego kształtu ceglana budowla która jest grobowcem. Okazuje się że nawet w Polsce mamy piramidę :) Co prawda brakuje jej nieco do tych egipskich, ale jednak...
Po obejrzeniu tej ciekawostki wracamy do Bań Mazurskich i jedziemy dalej na wschód. Mijamy Gołdap, przecinamy fragmentami Puszczę Romincką - jedyny w Polsce obszar leśny, który zarówno wyglądem jak i charakterystycznymi gatunkami roślin przypomina lasy borealne, czyli tajgę. Na terenie tych lasów jest kolejna atrakcja - wiadukty w Stańczykach. To unikatowa budowla, powstała w 1918 roku, gdy na tych terenach Niemcy zbudowali linię kolejową. Wysokość kamiennych wiaduktów to ponad 36 metrów, a więc tyle ile 10-piętrowy blok. Po lini kolejowej nie został ślad, ale same wiadukty trzymają się mocno i stanowią dużą atrakcję. Oglądamy je z góry i z dołu, przechodzimy po nich i wracamy do samochodu. Pora jechać dalej.
Wkrótce docieramy do Burniszek, położonych nad jeziorem Wiżajny. To sam koniec kraju, tuż obok jest styk granic Polski, Litwy i Rosji. Odnajdujemy dom gdzie mamy zarezerwowany pokój. Wieczorem idziemy nad jezioro, wsłuchując się w dzwoniącą w uszach ciszę i patrząc w rozgwieżdżone niebo.
Następnego dnia jedziemy na sam trójstyk granic. Stoi tu słup z symbolami krajów i wiszą trzy flagi. Od strony rosyjskiej teren jest otoczony płotem, na którym są kamery. Polska i Litwa, członkowie UE - nie mają takich problemów i przebieg granicy wyznacza tylko pas zaoranej ziemi.
Ruszamy na zachód, w stronę Puszczy Rominckiej. W miejscowości Kiepojcie sa kolejne wiadukty, nieco skromniejsze i nieco mniej zadbane niż te w Stańczykach. Są oczywiście położone na tej samej, nieistniejącej już lini kolejowej.
My jedziemy na północ polna drogą. Wkrótce droga robi się tak mało przejezdna, ze zastanawiam się czy nie uszkodzimy sobie zawieszenia... w końcu jednak docieramy niemal na samą rosyjską granicę, do serca Puszczy Rominckiej. To miejscowość Czarnówko, dosłownie trzy domy. kawałek dalej - szeroka przecinka wyznaczająca samą granicę. Za nią ostrzegawcze tabliczki. Nie zamierzamy jednak nielegalnie dostawać się do Rosji, idziemy tylko na spacer.
Wracamy do Czarnówka, gdzie jest torfowiska, na które można dojść leśną ścieżką. Czy tak wygląda syberyjska tajga? Nie wiem... ale w sumie wiele leśnych bagien w Polsce wygląda podobnie, jakiś szczególnych różnic nie widzę. Cały teren jest podmokły i choć nie zapadamy się, to pod stopami ugina się kożuch mchów.
Powoli wracamy do samochodu i już w miarę dobrą szutrową drogą jedziemy na zachód, w stronę Gołdapi. Zatrzymujemy się w kilku bardziej urokliwych miejscach, ale później wracamy do Burniszek.
Następnego dnia chcemy jechać nad najgłębsze w Polsce jezioro Hańcza i popływać po nim kajakiem. Docieramy wkrótce nad malownicze, położone wśród wzgórz jezioro. Nic dziwnego że ma ponad 100 m głębokości. Teren jest ewidentnie polodowcowy a samo jezioro jest wąską rynną. Jednak wypożyczenie kajaka w okolicznych wsiach jest niemożliwe. Jesteśmy w sumie tym zaskoczeni. Miejsce znane, odwiedzane głównie przez nurków, wypływa stąd rzeka Czarna Hańcza, którą pływa masa kajakarzy, a... nie ma żadnej wypożyczalni. No cóż, dziwne...
Nie zrażeni zbytnio postanawiamy pojechać za Suwałki, nad wspaniałe jezioro Wigry, gdzie z pewnością coś się da wypożyczyć. Dojeżdżamy do miejscowości Stary Folwark, gdzie jest duży parkin, niemal w całości zapełniony. No tak, to znany rejon turystyczny. Idziemy do pobliskiej stanicy PTTK. Całość jest żywcem wyjęta z PRL, aż ciężko uwierzyć. Jakby czas zatrzymał się 30 lat temu. Ludzie na leżaczkach, stare drewniane domki. I wypożyczalnia sprzętu wodnego. Za wynajem kajaka do 4 godzin płacimy... 6 zł. Tez ciężko uwierzyć. No ale mamy czego chcieliśmy, więc wypływamy na przepiękne jezioro. Mając kilka godzin dopływamy aż do miejsca gdzie rynna jeziora skręca na zachód i postanawiamy wracać. W tą stronę jest ciężej, jest tu spory wiatr spychający kajak z kursu. Ale w końcu wracamy do naszej stanicy, oddajemy sprzęt i wracamy samochodem do Burniszek. Po drodze jemy jeszcze dobry, regionalny obiad w miejscowości Rutka-Tartak.
Mamy jeszcze kilka godzin do zmierzchu, więc postanawiamy lokalna drogą pojechać na Litwę, nad duże jezioro Wisztynieckie, do miejscowości Wisztyniec (Vištytis). Droga okazuje się piękna, a samo jezioro wręcz cudowne.
Jedyną rzeczą na którą trzeba zwracać uwagę wypożyczając sprzęt pływający jest linia bojek, wyznaczająca litewsko-rosyjską granicę. Jakiś wędkarz w łódce nieopatrznie ją mija i natychmiast z rosyjskiej strony wyrusza motorówka z pogranicznikami. Można sobie narobić masę kłopotów. Wisztyniec to miejscowość letniskowa, jest tu parę pensjonatów i małych ośrodków wypoczynkowych. Brzegi jeziora to istna sielanka - łagodne wody, wierzby, duża ilość chodzących po polach bocianów. Idealne miejsce na relaks. W końcu jednak czas wracać do Burniszek.
Kolejnego dnia wracamy już do Warszawy.Najpierw jednak jedziemy do pobliskich Wiżajn, gdzie akurat jest festyn i jarmark serów. To jakieś lokalne specjalności, sery nigdzie indziej niespotykane, wyrabiane ręcznie. Kupujemy kilkanaście różnych. Potem jednak pakujemy się i ruszamy. Jedziemy przez Suwałki, Augustów, a potem zupełnie dzikimi terenami w stronę Bagien Biebrzańskich. Znika asfalt, droga robi się szutrowa. Docieramy do miejsca gdzie Kanał Augustowski łączy się z Biebrzą. A potem jest jeszcze bardziej dziko, przecinamy ogromne kompleksy bagien.
Nagle.. hamowanie! Tuż obok drogi, w zaroślach nad rzeka stoi dorodny łoś :) Cofam kawałeczek, robimy mu sporo zdjęć z odległości dosłownie kilku metrów. Łoś nic sobie nie robi z naszej obecności.
Dalsza jazda wymaga jednak zwiększonej czujności, bo łosiów jest tu dużo. Mijamy Goniądz, Osowiec i przecinamy kolejne obszary bagien. Droga ta nawet nazywa się "łosiostradą" i stoją tu tablice ostrzegawcze. Cała okolica jest niesamowita i niespotykana w innych rejonach kraju.
W końcu jednak malownicza droga na grobli się kończy i docieramy do szosy Białystok - Warszawa, którą już wracamy bez problemów do domu.
Cały wyjazd był dokładnie taki jak zaplanowaliśmy - reset umysłu wśród dzikiej przyrody, w miejscach zupełnie w bok od masowej turystyki. Stwierdzam ze Suwalszczyzna jest wspaniała!
Zdjęcia Ma Violavia i Maciej Łuczkiewicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz